środa, 30 września 2020

Mały sukces

 Dzisiaj udało się bez bułki, bez majonezu, bez słodyczy. Do tego piłam herbatki, pokrzywę. Jest okej. Kontynuuję, a co będzie później to zobaczymy. 

Rano przeczytałam komentarz Oli i poczułam się jak inny człowiek, nawet nie miałam ochoty na te bułki. 

Zjadłam jabłko na śniadanie, no i dopiero kilka godzin później makaron z piersią i pomidorkami. Mało zdrowe bo było tam masło i oliwa, no i sam makaron, ale dobre, no i najważniejsze, ze cele na razie osiągnięte. Powoli się za siebie wezmę. 

Ostatnie dni tak jak już pisałam spędzam przy telefonie itp. A co robię to możecie zobaczyć na insta nazwa: notatkizfarmacji Zrobiłyśmy z koleżanką planner na październik i teraz rozdajemy by jakoś zbudować zasięgi. Także jeśli przydałby się Wam taki planner to zapraszam tam po szczegóły. 

Dobranoc ;* 

wtorek, 29 września 2020

Krótkie wyzwania

1.Nie jeść bułek przez 2 dni. 

2.Nie jeść majonezu przez 2 dni. 

3. Nie jeść słodyczy przez 3 dni.  (Nie zastępować czipsami itd.)

4.Pić dużo wody i herbatek. 

Nie są to postanowienia, tylko krótkie wyzwania. Dlaczego tak? Nie potrafię się oderwać nagle od bułek grahamek z dodatkiem majonezu. Wiem to chore, co tu w ogóle robi ten majonez, nawet jeśli to niewielka ilość. Tak raz dodałam i któryś dzień nie mogę się oderwać. Mogłabym jeść ciągle bułka+ser żółty+majonez+ogórek kiszony+keczup. Nie chodzi mi nawet o to, że to niezdrowe, ale są to po prostu słabe kalorię, po czasie jestem głodna, no i napędzają bardzo apetyt. Mogłabym tu te wyrzucić ser żółty, ale nie chce wprowadzać zbyt dużo zmian bo nie będę miała co zjeść i wrócę szybko do punktu wyjścia. Cieżko jest mi się też oderwać od cukru w postaci słodyczy, tak więc spróbuję je porzucić na 3 dni, niby niewiele, ale spróbujmy całkowicie czysto, bo teraz to nawet nie kontroluje kiedy je jem. No i pić dużo, bo ostatnio często czuje się jak bańka. 

Nie chce mi się teraz do niczego zbierać, robić ćwiczeń itd. jakoś tak nie patrze w lustro, nie widzę się i żyje z boku w tej niewiedzy. Wiem, że muszę się zebrać dlatego wprowadzam kilka postanowień, by coś delikatnie zacząć zmieniać. 

Od dwóch dni siedzę i zajmuję się sprzedażą notatek, ogarnianiem instagrama z notatkami, planerami itd., to daje mi jakieś takie ciekawe zajęcie. Teraz będę zakładać jeszcze bloga by to wszystko ładnie poukładać. 

Trzymajcie się ! 

piątek, 25 września 2020

Postanowienia są do dupy

 Tak jak w tytule. Nie wiem. Chciałabym tak pięknie żyć jak w moich postanowieniach, ale w głowie mam coś innego, to co zawsze. 

Poza tym jestem już chyba tak uzależniona od słodkiego, słonego, od przekąsek na noc, że potrzebuję odcięcia od tego takiego drastycznego. Myślałam o jakiejś 2 dniowej głodówce, by trochę stracić tych smaków, ale wychodzi na to, że ciągle nie mam kiedy. Jutro przykładowo jadę do mieszkania (tam gdzie studiuję), wychodzimy ze znajomymi zjeść, później się napijemy. No i co mogłabym w dzień nie zjeść, ale wtedy po alko gastro murowane i to chyba jeszcze gorsze niż zjeść normalnie.  

Ogólnie to w dzień jem okej, śniadanie, normalne, nie za duże, później obiad jak zgłodnieje normalny, nie za duży, w dzień nawet nie mam apetytu, no i coś dzieję się na wieczór, jak jakiś rytuał obowiązkowy. W tej chwili to ogólnie czuje się okropnie źle, mam brzuch jak balon, a nie zjadłam też jakoś mega mega dużo. W obwodzie talii robi się spory problem. 

Jedyne co to, że ostatnio pilnuje hormonów, czekam 1h po tabletce nim coś zjem. Kiedy się uczyłam ostatnio to bardzo nieodpowiedzialnie i co gorsza, świadomie często to olewałam i jadłam nawet po 15 min, piłam też zaraz kawę. Teraz robię chociaż to i przynajmniej moja twarz nie jest spuchnięta. 

Nie mam pojęcia co ja zrobię, chciałabym po prostu nagle zacząć działać, bo już za dużo tego planowania bez pokrycia. 

Trzymajcie się! 

czwartek, 17 września 2020

Co postanowiłam?

 Witajcie, 

Dodaje tylko szybką aktualizacje. 

Myślałam kilka dni o tym poście Dąbrowskiej, o swoich różnych planach. Właściwie to miałam się zdecydować na post, ale jednak stwierdziłam, że to nie dla mnie, a na pewno nie na tą chwile. Bardzo chciałabym schudnąć szybko bo balast, który wrócił mi przeszkadza, ale nie chce za chwile rzucać się na śmieciowe jedzenie. Ostatnio nie mogłam się oprzeć burgerom itp po tej mojej „diecie”. No i choć kusi mnie nie tyle samo odchudzanie jak po prostu to uczucie na głodówkach, to jednak zrezygnuje z tego. 

Mam za sobą chyba trzy dni, gdzie zjadłam sporo, właściwie to już nic mi nie smakuje. To dobry czas na dietę. Tyle, że chce to zrobić dobrze. Tak sobie myśle, jestem młoda, moja waga powinna spadać jeśli się za siebie wezmę, więc po co sięgać po tak radykalne środki. 

Chce jeść te 1900kcal i wrócić do dobrych treningów. Zależy mi na tym bieganiu, ale by sobie nie zaszkodzić wznawiam jogę, muszę rozciągnąć się dobrze by te mięśnie tak nie bolały, by kolana nie wariowały. Kupiłam roller, także tez nie może leżeć w szafie. Mam orbitrek także koniec z bieganiem bez rozgrzewki, No i może się uda wrócić do tego biegania i zrobić to z głową. Chce w końcu zrobić coś w życiu świadomie i tak jak się należy. Nie będę się pchać w jakąś chorobę, by później znowu wrócić z nadbagażem, nauczę się żyć normalnie. 

Nie dam rady całe życie jeść warzyw i owoców i Ew chudego mięsa, bo wiem jak smakują niezdrowe rzeczy i nie będę się oszukiwać. Na wszystko musi być miejsce. Wiem ze u mnie nie może być inaczej. Dlatego będę wprowadzać wszystko w bilans i tyle. 

Teraz po tych różnościach mam ochotę na coś zdrowego, wiec na takie jedzenie postawie, co nie znaczy że przerzucam się na superfoods i już nie zjem pizzy czy nie wypije alkoholu. Po prostu czuje, że chwilowo potrzeba mi czegos zdrowego. Jutro w domu na obiad będzie kalafiorowa wiec dobrze się składa. 

Moje założenia to po porostu 1900 kcal z pilnowaniem makro, No i ćwiczenia, ruch. Podróż nie do wagi, ale do sylwetki, z która będzie mi lepiej. ❤️

Zobaczymy jak to wyjdzie. ☺️

Posprawdzam jutro co u Was w końcu, już się bałam, że niektóre blogi są usunięte. 

poniedziałek, 14 września 2020

Emocjonalny wrak

 Czuję, że się duszę, dosłownie, nawet nie w przenośni. 

Przeczytałam właśnie kilka artykułów o anoreksji/bulimii/ed. Trochę typu czym to jest, jeden z punktu widzenia osoby, która żyła z kimś chorym polecam, inny o kobietach z bulimią, jeszcze inny był na zamkniętym forum, więc nie mam go jak podlinkować. 

Za każdym razem jak czytam coś, co tak bardzo do mnie pasuje, to się duszę, zaczyna mi brakować tchu, robię się nerwowa tak jakby gdzieś głęboko w sobie, nie na zewnątrz, mam wtedy takie dziwne uczucie, taki ból w środku promieniujący do serca. Chciałabym wtedy krzyczeć by się tego z siebie pozbyć. Tak ciężko mi czytać coś co dotyczy również mnie, co muszę w jakiś sposób przed sobą przyznać. 

Czuję się pogubiona. Nie wiem jaką drogę obrać. 

Ostatnio już wiedziałam czego chce. Zaczęłam biegać, polubiłam to nawet, coraz lepiej mi szło, bo mogłam robić większe (jak na mnie dystanse), stosowałam się do limitu diety 1900kcal i do makroskładników, jakie ustalił mi brat. Myślałam sobie o tym, że teraz mogę być silna, zdrowa i schudnąć przy okazji, a moje ciało będzie wyglądało lepiej ni schudnę do wagi, która straciłam, bo przecież biegam, no i sporo dobrych rzeczy zobaczyłam. Tyle, że potwornie zaczęły mnie boleć kolana. To już ponad tydzień przerwy, a jeszcze to czuję. Ostatnim razem jak poszłam biegać to miałam wrażenie jakby piszczele wbijały mi się w kolana od spodu. Dietę też odpuściłam jakoś tydzień temu na urodzinach brata, później uczyłam się kilka dni do egzaminu, więc miałam wymówkę, a teraz po egzaminie to jestem ogólnie załamana, nie wiem czego chce. Na nic nie mam ochoty, brakuje mi życia, ale też najchętniej leżałabym w domu, zamknięta i z jedzeniem. Nie czuję nic oprócz tego bólu, gdzieś w środku i potrzebuję tą pustkę zapchać jedzeniem, na które nawet nie mam ochoty. Rozumiem kiedy strasznie miałam na coś smaka i musiałam to zjeść, ale teraz chce tylko jeść, a nawet nie czuję by miało to specjalny smak. Nawet pizza jest mi obojętna. 

Jestem zła i mam dość swojej rodziny. W środę miałam egzamin, strasznie duży, z farmakognozji na 600 zagadnień, ustny, zaliczyłam na 4.5, żadnego gratuluję, wszystko inne kurwa ważniejsze, bo mój brat idzie do szkoły wojskowej to już czapki z głów, bo w końcu coś mu się w życiu niby udało, a nawet się nie starał ja pierdole. Nie zrobił nic tak naprawdę, po prostu tak mu się udało. Po czym nagle jest wspaniałym dzieckiem bo się kurwa dostał i idzie, zajebiście, a jak do tej pory ręki do niczego nie przykładał w domu, na wszystkich miał wyjebane i jeszcze się głąb nie uczył, to nic, to już nieważne. A moje ciągle dogadzanie każdemu to nic kurwa niewarte, bo przecież ja to muszę. Muszę być tym dobrym dzieckiem, posłusznym, wszystko kurwa w domu zrobić bo to mój obowiązek, nauka to też mój obowiązek i w ogóle tyle kasy na mnie wydają (nie wiem na co niby bo nawet mieszkanie jest płacone ze stypendium socjalnego), do tego jestem jeszcze gruba, więc to już w ogóle tragiczne dziecko.

Mam dość, chce mi się płakać jak to piszę. Jest mi przykro. Mam ochotę spalić tych ludzi na popiół i nigdy ich już nie oglądać. 

Nie wierze w nic, żadne rodziny, przyjaźnie, nauka, pierdolenie. Wszystko to na tym świecie jest nic nie warte.

Znowu potrzebuję tej jebanej diety jak lekarstwa, które później znowu będzie mnie zatruwać. Ostatnim razem dało mi to ulgę na początku by przejść przez problemy, które mnie bolały, a później każdy dzień był mordęgą, wiem o tym i nie chce tego a jednocześnie tego potrzebuję. 

Nie mam pojęcia co zrobię. Może będę pisać, ale niech nikt się nie nastawia na inspirację, bo mogę tu jutro napisać, że wpierdoliłam pizze, żelki, słodycze, kanapki i nie wiadomo co jeszcze i będzie mi to obojętne, bo czuję się totalną porażką. To idealnie oddaje mój stan emocjonalny, CZUJĘ SIĘ PORAŻKĄ. Dlatego wszystko jest mi obojętne, nie mam marzeń, pragnień. Mam wyjebane, bo co nie zrobię zawsze się spierdoli. 

Naprawdę myślałam, że jak uporam się z tym egzaminem to napisze Wam, że u mnie jest spoko, że chce kontynuować to zdrowe 1900 i bieganie, bo czuję się z tym dobrze, nawet już układałam sobie w głowię co napiszę tu i wszystko to było bardzo pozytywne. Teraz jest do dupy bo wewnętrznie potrzeba mi moich starych demonów by poczuć się coś warta. 

W weekend byłam z rodzicami u ciotek (takich, do których zawsze uwielbiałam jeździć, bo bardzo je lubię). One mają taką sporą działkę z domkami, może ktoś kojarzy takie miejsce jak Wilga, to właśnie tam, ogólnie bardzo lubię ten klimat. Zdałam sobie sprawę, że zawsze będąc tam byłam pełna energii, życia, pewna siebie, swoich przekonań, było mnie pełno i byłam w centrum, teraz stałam się cicha, nie odzywałam się bez pytania, czułam się stłamszona, zagubiona, nieważna. To niby ci bliscy doprowadzili mnie do tego, że czuję się taka bezwartościowa. Nie mam już swojej wewnętrznej mocy, bo ją ze mnie wyssali. Nienawidzę ich, nie mogę się na nich patrzeć. Całe życie niszczyli mi psychikę, nie mam ochoty już nic więcej dla nich robić, niech spierdalają. Niech sobie radzą sami. 

Nie wiem co teraz zrobię, czy będę się objadać, czy znowu będzie restrykcyjna dieta czy uda mi się podejść do tego zdrowo, pewnie jutro obudzę się z odpowiedzią na jutrzejszy dzień i zobaczę jak to będzie wyglądać. 

Teraz czuję się emocjonalnym wrakiem. 

Co u Was? 

0

Witajcie,  Trochę mnie tu nie było. Chciałabym napisać, że tyle się u mnie zmieniło, ale jak się nad tym zastanowię to właściwie wszystko je...