czwartek, 26 listopada 2020

Ten głos

 Znowu się wygłupiłaś bo na coś liczyłaś. Znowu postąpiłaś zbyt pochopnie, kiedy Ty się nauczysz? Czy nie rozumiesz, że nikt nie chce by spłynęło na niego to co w Tobie najgorsze, oni mają własne problemy, własną wrażliwość, nie obarczaj ich swoimi, jesteś głupia. Nie dość, że gruba to i głupia. Ty nadal nic nie rozumiesz. Ile razy jeszcze będziesz wkładać rękę w ogień nim to pojmiesz. Widzisz? Kolejny raz, kolejna próba, zewsząd głucho. Po co ci to było? Dzień pasował do obrazka, uczelnia, śmiech, zabawa, nauka, wszystko grało, po co chciałaś to zepsuć? By się trochę poużalać nad sobą, by pokazać jaka jesteś słaba, by się poskarżyć? I na kogo? Na jedyne co Cię zna? Jestem tylko ja i nikt i nic więcej nie może Cię rozpraszać. Za mało się uczysz. Nie jesteś taka inteligentna, więc musisz więcej pracować, nie pamiętasz już, że nie dostałaś się na studia, na których Ci zależało? O wszystkim zapominasz. Tylko ja tu byłam, gdy wszyscy Cię zostawili, beze mnie nie dałabyś sobie rady. Przestań natychmiast. Zakończ ten temat, nic już nie mów. To nie wyjdzie Ci na dobre. Zostawię Cię i zostaniesz sama znowu. Chcesz być i gruba i samotna i na dodatek nie mieć kontroli, być beznadziejna? Nie chcesz tego. Za dużo jesz. Musisz to ograniczyć. Nadal chodzisz, nadal jesteś gruba, nadal prowadzisz samochód, masz za dużo energii, bo jesz za dużo. Więcej ćwicz. Bez ruchu będziesz ulana. Jesteś beznadziejna i słaba i tylko dzięki mnie możesz być silniejsza i lepsza. - powiedział głos w mojej głowie 

Czasem chce powiedzieć, uciec od tego, wygadać się, przestać, ale takie wyjście nie istnieje. 

Nobody Cares - jak to piszą. Jestem słabą wersją siebie. 

Dziękuję pięknie za te komentarze. Olu bardzo doceniam Twoje wsparcie, naprawdę. I oczywiście pisząc to ja myśle tylko o sobie i o tym co mam w swojej głowie, to nie tak że oceniam innych czy coś mi się u innych nie podoba. Nie wiem czy potrafię to wytłumaczyć, ale mam nadzieję, że mnie rozumiesz i Ty i koktajlowa.  Ja nienawidzę siebie, a nie pewnej cyfry czy nadwagi. Pewnie to się zmieni, ale chwilowo jest jak jest. 

Bilans: 

tost 214kcal

ryż biały gotowany 100g, groszek z marchewką 100g, fasolka szparagowa 79g, pomidorek koktajlowy 30g 207kcal

razem: 421kcal

Teraz idę ćwiczyć na orbitreku, trzymajcie się kochane. 


💗

środa, 25 listopada 2020

Panika Ucieczka Zniewolenie - Beznadziejna

 Wstawiam ten post na szybko bo chce poćwiczyć, a mam w głowie tyle myśli, że nie mogę ich tu nie zapisać. 

Ogólnie to cały dzisiejszy dzień jest dla mnie słaby pod tym względem, że bardzo się dzisiaj nie lubię. Od rana, może to dlatego, że wyszłam do ludzi. Kiedy jestem w domu to czuję się mniejsza, kiedy wychodzę mam wrażenie, że jestem ogromna, większa od wszystkich. Nachodzą mnie już złe myśli. Nie mogę ich dziś powstrzymać. Chciałabym czasem by ktoś to zrozumiał i mi pomógł, nie przytakiwał, nie olewał. Kiedy ktoś to upraszcza to ja robię to samo, bo przecież problemu nie ma, ja go tworzę i no pewnie zaraz znowu się poddam, bo jestem beznadziejna, więc czym się tu martwić. Do tego jestem taka okropnie gruba, że ja mogłabym myśleć, że coś mi dolega. To tylko moja głowa płata mi figle. Tworzy jakieś problemy, a to pewnie normalne lub przynajmniej nie niebezpieczne, że jestem sobie trochę na tej "diecie" znowu Naprawdę jestem beznadziejna i żałosna w chwilach kiedy mnie to martwi. Brzydzę się sobą kiedy patrze w lustro i wydaje mi się, że schudłam, że wyglądam lepiej, że czasem nawet dobrze, że wydaje mi się, że jestem ładna, czuję do siebie niechęć, jak ja mogę tak myśleć o sobie nawet przez chwile, skoro na to nie zasługuję. Ważę nadal potwornie dużo, nadal ociekam tłuszczem, nadal jestem ogromną mną. Nie mogę dopuszczać do siebie nawet takich myśli, że jest inaczej, jestem beznadziejna. 

Z drugiej strony dziwie się, że teraz tak myślę, bo jeszcze niedawno tak nie myślałam i nie spodziewałam się, ze mogłabym coś takiego o sobie powiedzieć. Chce mi się teraz płakać, ale nie wiem czy to z powodu tej zmiany, czy to dlatego, że jestem gruba i beznadziejna. Monstrum, jeju. W jednej chwili obelga w innej przerażenie, czyj głos ja mam w głowie? Naprawdę zaczynam się nienawidzić i miesza mi się wszystko. Zaczynam tworzyć problemy gdzie ich nie ma, dopisywać scenariusze. Czuję, że zaraz odsunę się od wszystkich i nikt nie będzie w stanie się utrzymać przy mnie, bo jestem nie do zniesienia. Jednak nic nie zmienię, bo to już nawet nie ja. Chciałam się resztkami trzymać tego co dobre, ale nie potrafię, coś tak mocno mnie pcha w to wszystko. 

Dzisiaj mieliśmy seminarium o anoreksji i bulimii. Z jednej strony nienawidzę słuchać o takich rzeczach, bo okropnie się z tym czuję. Nie uważam, mimo moich głodówek, wycieńczenia, utraty wagi, czy też nawet wyrzucania jedzenia w nocy do lasu bym mogła to nazwać chorobą jedną z tych dwóch, bo pewnie to wszystko sobie wymyślam. To jakieś zaburzenie odżywiania, złe nawyki połączone ze złym myśleniem. Jestem beznadziejna. Nie chce już pokazywać co czuję, bo mam wrażenie, że nikt nie chce tego wiedzieć. Ludzie wezmą mnie za wariatkę, za głupią, za desperatkę, zbyt emocjonalną, nadwrażliwą, wszystko co najgorsze. 

Chciałam mieć w Tobie takie wsparcie, ale wiem już, że to by było za dużo, to jest za dużo dla człowieka by mógł nieść z Tobą coś takiego i jeszcze wiedział co ma robić jeśli raz chcesz by Ci przytaknął, a raz potrzebujesz by się zaopiekował? Właśnie, usłyszałam dziś, że osoby chore potrzebują opieki stałej, są jak dzieci, co jest bardzo trudne i męczące dla innych, ja nie chce być dla nikogo ciężarem, chociaż lekko mi nie jest. Jem mało, ale spoko to nie problem, pewnie wystarczyłby jeden macdonald bym znowu jadła normalnie, śpię mało, ale spoko pewnie jakbym zaczęła jeść to byłoby normalnie, nienawidzę siebie i ciągle męczą mnie moje myśli, ale spoko pewnie jeśli zaczęłabym jeść to byłoby dobrze. Jestem beznadziejna, ale nie będę, przestane o tym mówić, zostawię to już teraz tylko dla siebie, ale będę w tym trwać, czasem zechce się ubrać lepiej, ale w domu muszę uważać, bo z pewnością moja mama widzi ile jem, dzisiaj powiedziałam jej, że zajechałam na drwala. Jestem zdeterminowana, ale to wszystko musi być sekretem znowu. Pamiętaj nikt Ci nie pomoże. Po prostu będę dobrze się uśmiechać i każdy pomyśli, że wszystko jest dobrze. 

Dzisiaj byłam na badaniach, miałam tą glukozę i glukozę po 2h, wynik wyszedł dobrze, ale ten roztwór obrzydliwy, słodki tak, że później drapało mnie gardło przez dłuższy czas. Było mi okropnie niedobrze, myślałam, że już naprawdę zwymiotuję, ale udało się przetrzymać, jedyne co to mnie przeczyściło, dość szybko po wpiciu tego. Mam nadzieję, że przez to wynik nie jest fałszywy. 75g glukozy, rozumiecie to, przecież to kurwa 300kcal. No ale co poradzić, zrobiłam, więcej dziękuję. Zjadłam jednego tosta dziś jeszcze bo miałam zabiegany dzień, badania, w trakcie zajęcia, fryzjer i jeszcze musiałam sama prowadzić, jak wracałam to nie chciało mi się nawet kierownicą skręcać, dobrze że ten samochód sam naprowadza na pasy, bo mimo, że jechałam świadomie, to niektóre odcinki pokonałam tak, że ich nie pamiętałam po chwili, ale to tak bywa. Dzisiaj też pierwszy raz zrobiło mi się czarni przed oczami, ciekawe że dopiero teraz, może wcześniej było za mało ruchu. Także dzisiaj bilans to 514kcal, niestety i to przez tą glukozę, przynajmniej jestem nadal silna, bo zjadłam tylko tyle ile trzeba było. 

Wcześniej chciałam by ktoś mi powiedział, że schudłam, zapytał co sie dzieję, teraz nie chce tego, bo to mogłoby zagrozić mojej diecie, także niech nikt nic nie mówi. 

Wstawiam Wam jeszcze zdj włosów z dziś przed i po. Podobają mi się, choć przy głowie mogłoby być więcej jasnego, no ale po chwili też znowu nienawidzę sie za to, że coś mi się we mnie spodobało i proszę niech nikt mi nie pisze, żebym wyluzowała, bo nie wyluzuję, bo przegrałabym wojnę. 







💗

-500kcal orbitrek

wtorek, 24 listopada 2020

W transie

Wszystko idzie zgodnie z moimi wymaganiami. Bilanse mi się podobają. 

Wtorek (17.11) 456 kcal tosty

Środa: 456 kcal tosty

Czwartek: 456 kcal tosty

Piątek: 456 kcal tosty

Sobota: 1237kcal mandarynka; łosoś na parze, ziemniaki, kiszona kapusta; wino czerwone, 2x drink z aperolem

Niedziela: 456 kcal tosty

Poniedziałek: 349kcal łosoś na parze(74g), groszek z marchewką(110g), sezam, ryż biały (100g), fasola szparagowa (55g) POLECAM BARDZO

Wtorek: 375kcal 40g chleba żytniego z ziaren, masło 4g, szynka 32g, ogórek zielony 56g, tost 

Jedyne co mogę sobie zarzucić to ten alkohol w sobotę. Moja bliska koleżanka miała urodziny. Długo zastanawiałam się czy pić i chyba jednak dobrze zrobiłam mimo wszystko. Drama zaczęła się już na samym początku. Koleżanka-A. zapytała co kupujemy na prezent, no i mówię, że składaliśmy się na bon do zary, ona byłą zdziwiona, wkurzyła się. Składkę organizował ten mój były przyjaciel, ja dowiedziałam się od przyjaciółki, która po prostu sama go zapytała czy się nie składają. Nie dziwie się trochę A., że się wkurzyła bo mają dość dobre relacje, a przynajmniej tak się wydawało, no a tu o niej zapomnieli. No i mimo mojej namowy, próśb nie przyszła. Rozumiem ją, ale i tak uważam, że źle zrobiła, bo jednak to urodziny, nie wypada tak olać kogoś, bo ktoś inny Cię wkurzył. Pomijając to posiadówka była fajna, graliśmy w śmieszną grę, mówią na to "ziemniak" jeśli znacie. W trakcie miałam małe załamanie. Ciężko tak patrzeć na kogoś, kto był Ci tak bliski, z kim dzieliło się tyle sekretów, przeżyć, a teraz nawet sie nie odzywacie. Ciężko mi też patrzeć na to jak się zmienił i w tym to mu trochę współczuję, bo mam wrażenie, że wiele stracił. 

Trudno mi teraz zebrać to co czułam w tamtym momencie. To tak narastało jakiś czas jak tam siedzieliśmy i w pewnej chwili zaczęło przypominać coś jak mini atak paniki. Poszłam sobie na chwile do kuchni pomyśleć, popłakać, pooddychać świeżym powietrzem. Naprawdę nie mogłam i nie mogę zaakceptować tego, że można od tak kogoś zostawić. Te wszystkie wspólne chwile i rozmowy, nie rozumiem. W tamtej chwili poczułam, że mam ochotę zniknąć już i chce kontynuować swoja dietę by mi w tym pomogła. Zniknąć na zawsze i już nie czuć nic. Myśle nad tym teraz. Dziwnie tak o tym napisać. Zastanawiam się co czuję i nie wiem. Trochę taka pustka w środku. Jak się nad tym zastanawiam to szkoda mi tylko ludzi, których kocham i chce dla nich dobrze, nie potrafię czasem patrzeć na kogoś i nie myśleć o tym jak by się czuł jeśli tym razem by mi się udało i nie byłoby mnie by tej osobie pomóc, na dodatek cierpieliby przeze mnie. Tak sobie tylko myślę, pewnie nie dojdzie do tego, bo zawsze mam te swoje granice. Trochę przykre to wszystko, trochę nie. 

Co do jedzenia to coś dziwnie mi się obniżył nagle bilans. To nie było zamierzone. Wczoraj nie było papryki, więc nie zrobiłam śniadania i czekałam na obiad, dzisiaj miałam ochotę na kanapkę zamiast drugiego tosta. Nie wiem czy przy tym zostanę, chociaż wiecie jak to jest, zejdziesz niżej i nie chcesz się wracać. Nie chce też by mnie to zgubiło. W czwartek też jadę na uczelnię na zajęcia od 12 do 16, dojazd godzinę, nie wiem jeszcze jak rozplanuje jedzenie, bo chce byś przytomna jadąc tam i wracając, by nie stało się nic złego  tego powodu. Nie umrę gruba... Później od poniedziałku też mamy już zajęcia. Póki co będę dojeżdżać. Mam już zaproszenia na kawę, na posiedzonki, na spanie nawet do jednej koleżanki. Trochę się cieszę na ten powrót, ciekawa jestem jak to będzie z moim nowym bliskim kolegą/przyjacielem (sama nie wiem jak mam go nazywać, bo jest mi już jak przyjaciel, ale tak ciężko zastosować to słowo). Wczoraj nawet o tym rozmawialiśmy, że pewnie niektórzy się zdziwią, krzywo spojrzą, no ale liczę że wyjdzie jakoś naturalnie, no iże jednak będziemy spędzać czas razem, bo naprawdę dużo gadamy na kamerkach, piszemy. Bardzo mnie też wsparł w sobotę i wydaje mi się, ze to ten moment miał dla mnie duże znaczenie w całej naszej dość krótkiej znajomości. Zazwyczaj to ja proponowałam spotkania, wychodziłam z rozmową, co on tłumaczył tym, że to dla niego nowość, bo zawsze wszystko trzymał dla siebie, rzadko kiedy tak pisał z kimś i jakby nie ma tego mechanizmu, tego czegoś by zrobić krok. Rozumiem to bo jest też introwertykiem, nie ekstrawertykiem jak ja, gdzie ja zawsze potrzebuje kontaktu z ludźmi. No ale w sobotę bardzo mnie zaskoczył, bo cały czas trzymał rękę na pulsie, pisał, pytał, odpisywał, wspierał. Czuję, że wtedy ja się gdzieś jeszcze bardziej przełamałam i mimo, ze miałam do niego zaufanie i już wcześniej powiedziałam mu sporo o sobie, to wtedy nabrałam takiej pewności, że mu zależy, że może nie zniknie, że się interesuje, że to nie jest w żaden sposób naciągane i na siłę. Widzę też, że i on zaczął się otwierać, co wcześniej było dla niego ciężkie i bardzo cieszy mnie ta zmiana. Jest jedną z tych osób, której nie chciałabym zostawić. 

Wracając do diety, to jeśli dobrze pamiętam wagę, kiedy zaczynałam to mam już mniej o 6,9kg. Piękny widok. Teraz leci chyba 6 tydzień, jeśli się nie mylę. Tylko, że miałam 1 tydzień przerwy. Dzisiaj mama powiedziała, że ja chyba schudłam, tylko że słowo "chyba" mnie tu martwi. Słabo, że nie widać jeszcze aż tak. Będzie coraz lepiej, wytrwam. 

Dzisiaj robiłam cały dzień pierniczki, zawiozę trochę na uczelnię w czwartek. Jutro jadę na refleksy do fryzjerki, bo nagle zwolniło się miejsce. Grzywka mi się podoba, chociaż ciężko było sie przyzwyczaić. 

Zrobię jeszcze podsumowanie tygodnia i to by chyba było na tyle. Chciałam napisać jak najwięcej, ale czasem już brakuje mi siły by skupić się i coś trafnie ująć. 

Podsumowanie 16.11-22.11 (poniedziałek-niedziela) 

4131kcal na 7 dni = 590kcal/ dzień sporo wychodzi, ale to tylko dlatego, że alkohol w sobotę znacznie podniósł bilans

Jutro idę też na badania glukoza i obciążenie glukozą, to trochę sobie posiedzę. Oprócz tego analiza moczu i posiew, bo coś za często czuje pieczenie.

Dziękuję Wam bardzo za Wasze komentarze, trzymajcie się <3





Chcę obejrzeć "feed" mam nadzieję, że mam go gdzieś na pendrive jeszcze 

💗

poniedziałek, 16 listopada 2020

Jest dobrze i bez alkoholu w końcu

 Ostatnio dobrze mi idzie, to był czysty tydzień. Pod względem kalorii i alkoholu. 

Ostatnio pisałam w poniedziałek, gdzie byłam załamana i czułam się jak to opisałam, nadal nie raz czuję ogromną niechęć do siebie, np. kiedy zrobie sobie zdjęcie swojego ciała i spojrzę jak wyglądam, wtedy idzie się załamać. Pojawia się to też kiedy przyrównuje się do innych, a ostatnio często mi się to zdarza, wcześniej tak nie miałam. Nie chodzi tylko o sylwetkę, ale i o urodę, patrzę się na swoje zdjęcia i widzę różne wady, których wcześniej nie widziałam. Czasem się sobie podobam, czasem się nienawidzę. 

To tak jak z tym, że czasem chce żyć, a czasem umrzeć. Wczoraj miałam jakiś taki swego rodzaju napad. Zazwyczaj biorę to co daję mi życie i tak leci, a ja się dopasowuję. Do studiów, do chłopaka, do rodziców i tak po trochę każdy ma kawałek mojego życia. To też nie tak, że jestem podatna i nie mam własnego ja, bo zazwyczaj mam dużo do powiedzenia i na codzień nie daję sobą aż tak zawładnąć, lubię przejmować kontrolę, nawet muszę ją mieć, wolę rządzić, ustalać zasady, ale kiedy spojrzę na swoje życie to i tak mam wrażenie, że ono nie jest moje. Czasem odnoszę wrażenie, że każdemu jestem coś winna, czuję się zobowiązana wobec tych ludzi, przez co nie czuję się wolna. Nie czuję bym w każdej chwili mogła coś zmienić dla siebie. Jestem takim trochę więźniem w pozornie moim, idealnym życiu. Powinnam doceniać co mam, a ja się tym jakby duszę. Za bardzo to zaplanowane. Mam wrażenie, że mam bardziej romantyczną? odważną? ciekawską? artystyczną? duszę, jestem nieco lekkoduchem?, chciałabym żyć chwilą, móc działać. Potrzebuję ciągłych bodźców w życiu i adrenaliny, potrzebuje też czuć się potrzebna, a tego wszystkiego jednak mi brakuje, no i żyje jakby na dokładkę do życia innych ludzi, przez co pewnie jestem skłonna do poświęceń dla nich i naginania siebie pod nich. Analizując samą siebie dochodzę do wniosku, że potrzebuję nowego startu. Dlaczego? Bo jestem zbyt splątana tym co mam, zbyt zobowiązana, czuję się w tym nieświeżo. Studia - coś mnie tam interesuje, ta chemia, poza tym nie widzę się w tym wszystkim, za mało tu kreatywności, tak mi się wydaję, chciałabym się od tego uwolnić, ale nie mogę, bo trzeba coś skończyć, trzeba być realistą. Nie mogę się też uczyć sama dla siebie, bo sytuacja jest zbyt chora bym zawsze potrafiła tak myśleć, chociaż i tak często faktycznie uczę się dla siebie. Rodzina - fikcyjna, szopka, pozory, brak okazywania uczuć, czasem lekka nienawiść. Nie mogę się sprzeciwić, bo tak mnie sobie wychowali, na przykładną córkę, która i tak zawsze będzie za gruba, za naiwna, za głupia, za leniwa. Mogę sobie pokrzyczeć, pokłócić się, ale wiadomo, że to i tak będzie moja wina. Nawet mój brat mi ostatnio napisał, że nie jest mną i nie będzie im tak przytakiwał tylko najwyżej się wyniesie to może wtedy coś zrozumieją. Trochę dało mi to znowu do myślenia. Chłopak - nie czuję tu luzu, już od dawna mam wrażenie, że tak po prostu musi zostać, bo jestem jakby coś winna i nie mogę nic zmienić, nawet nie chodzi o to, że chce coś zmieniać, tylko o to, że nie czuję tej swobody, przez co nie do końca znam swoje uczucia, może gdybym czuła się swobodniej to moje uczucia też płynęłyby z wewnątrz, nie z obowiązku. To nie tak, że ja się tu teraz użalam nad sobą, ja tylko zapisuje swoje myśli. Mam myślę dość poukładane w głowie, mimo tego, że czasem jestem impulsywna i kieruje się emocjami. Tylko z niektórymi rzeczami nie mogę się pogodzić całe życie, bo to wraca raz na jakiś czas po czym ustaje i tkwię nieświadomie w tej codzienności. Musiałam to zapisać. 

Poza tym na studiach dziwna sprawa, przykładowe cytaty: "sytuacja jest relatywnie stabilna, więc będziemy wracać" - rozumiecie to, stabilna xd, co tam, że na karetkę niektórzy czekają 4h, sytuacja jest stabilna, "wirtualnie będziemy w żółtej strefie, mimo, że jesteśmy w czerwonej i będziemy chodzić stacjonarnie na zajęcia" - no to już jest inny stan świadomości, nie wiem jakie czakry trzeba odblokować by tak myśleć. No ale chwilowo mi to jakoś obojętne, stresowałam się chwile, ale już mam dość tego cyrku. Ostatnio prawie codziennie dzwoni do mnie Pani doktor z syntezy leków i opowiada o tej całej sytuacji na bieżąco przy okazji hejtując tą ich niezaradność, jak patrzę na ten cyrk to nawet nie potrafię brać tego na poważnie. To akurat dobrze, bo inaczej bym umierała, na studia mam 50km, niedawno zrezygnowałam z mieszkania za namową taty m.in, teraz będę musiała dojeżdżać bo na razie nie chce niczego szukać, także nie wyobrażam sobie zajęć na rano, oby przynajmniej było ich niewiele. Choć i tak średnio wierze w ten powrót. Co będzie już. Fajnie też będzie spotkać się z ludźmi, szczególnie z kimś z kim ostatnio piszę codziennie, z kim bardzo się zbliżyłam i na kim, aż za bardzo mi zależy i oby to mnie nie wyprowadziło gdzieś, gdzie będzie bardzo źle. Pamiętacie ostatnią taką moją historię może, to wiecie czego też m.in. się boję. 

Zaczęłam też znowu jogę. Ostatnio codziennie brałam tabletki p/bólowe, najpierw na głowę (chyba z głodu nie bolała), później na brzuch. Zrobiłam jednej nocy 500 brzuszków o tak o bo miałam ochotę i cel, mimo że to głupie i dwa dni później dostałam okresu, do tego jeszcze zakwasy i to tak mi dało w kość, że tragedia. Zapomniałabym w sobotę byłam biegać po 14 naczczo, pierwszego dnia okresu, to już w ogóle było durne. Ciężko mi się w ogóle nogami i rękami ruszało, a co dopiero biegło. Jeszcze gdybym wcześniej jadła normalnie, a tylko w sobotę bez jedzenia to okej, ale ten tydzień był naprawdę dobry pod względem diety i po powrocie czułam się jak zwłoki, wykończona. W sumie teraz też już to odczuwam, średnio się też wyspałam, więc to też ma wpływ. Idę spać głodna, więc jestem zadowolona. 

Podsumowując ćwiczenia to: 

środa 500 brzuszków 

sobota: bieganie (bardzo słabo mi poszło, no ale chociaż się ruszyłam) 2.87km 22:40 238kcal, sprzątanie 

niedziela: joga menstruacyjna, joga yin na górne partię = 45min 

poniedziałek: joga lekcja 1 z Gosią, rozciąganie do szpagatu poziom II = 1h, sprzątanie 

Oprócz tego to jeszcze codziennie sporo skakałam, tańczyłam, śpiewałam, ogólnie takie sobie robiłam rozluźniające koncerty. 

Plan na jutro: orbitrek, spisać info o destylacji prostej, zrobić brwi 

Z rzeczy przyjemnych to umówiłam się na sobotę na 10 na grzywkę, taką na boki, nie na prosto, mam nadzieję, że nie będę tego żałowała, oby było fajnie, bo chce trochę zmiany. 

No i zapomniałabym, jakiś czas temu pisałam o tej przyjaciółce, z którą straciłam kontakt, odezwała się jakby, to znaczy wyszło przypadkiem na instagramie, ale wykazała że chce i jakoś tak zobaczymy do czego to zmierza, boję się ale nie potrafię odmawiać tym, którzy kiedykolwiek byli mi tak bliscy. 

Nie wiem czy pamiętam co jadłam dobrze w ten tydzień, ale postaram się zebrać to z aplikacji i przypomnieć sobie jeśli czegoś nie zapisałam. 

Wtorek: zapiekanki ? 456kcal czy coś jeszcze nie pamiętam, możliwe, że nic więcej bo wtedy na pewno nie jadłam śniadania, długo pisałam notatki i zjadłam dopiero taką obiadokolację, jeszcze pamiętam jak moja mama coś tak mówiła do wujka, że ze mną to ona tak ma, że nawet obiadów nie gotuję, bo ja ciągle nie chcę 

Środa: ryż gotowany 145g,filet 124g, groszek zielony 70g,marchew 90g - 387kcal; tosty 456kcal =843kcal (dużo) 

Czwartek: ryż gotowany 114g,filet 39g, groszek zielony z marchewką  280g - 324kcal, jabłko 85kcal (bo ból głowy się nasilił) 409kcal 

Piątek: zupa kapuściana 320g 114kcal, tosty 456kcal ? (nie pamietam czy je jadłam, bo koajrzy mi się, że jadłam tylko zupę, ale to jakoś mało) = 570kcal 

Sobota: rodzinny obiad : schabowy, ziemniaki 130g, kiszona kapusta 583kcal 

Niedziela: żurek z kiełbasą + jajko 166kcal, udko, ziemniaki, surówka z kiszonej kapusty 480kcal = 646kcal (wiem, że to wygląda na więcej, ale to były małe porcję, żurku to było tak niewiele, że mama się śmiała jak dużo sobie nalałam 

Poniedziałek: kromka żytniego chleba, masło, szynka, pomidor, ogórek 155kcal, tosty 456kcal = 611kcal 

Łącznie mamy tu 7 dni, gdzie zjadłam: 4118kcal/7 dni średnio 588kcal/1 dzień - czyli wystarczająco dużo

W sumie wynik mi się tak no dość podoba, jak na początek jest okej. Wiadomo zawsze chce sie by był lepszy. No ale trochę też spaliłam, także jest okej. W sumie 2tys to jest tak prawie dla człowieka na dzień, to u mnie może być. ( I proszę mi nie pisać, że to za mało, bo tylko to mnie teraz trzyma przy życiu.) 

Nie pamiętam czy jeszcze coś chciałam napisać, bo zmęczenie daje mi się we znaki, postaram się odzywać częściej, no iw spierać też Was, chociaż ostatnio jakoś dobrze mi idzie jak mnie tu nie ma i o tym nie myślę, wicie pewnie o co chodzi. Jeśli ktoś by potrzebował pogadać to zawsze możecie pisać na: klllaudiaa@icloud.com. 

Trzymajcie się kochane ;* 




💗

poniedziałek, 9 listopada 2020

Nienawidzę siebie

Czuję do siebie taką niechęć... 

Cały zeszły tydzień był słaby. Wszystko za sprawą alkoholu, który jednak znacznie pobudził mój apetyt, dlatego nie będę pić, jakoś to przeżyje. Dzisiaj miało być dobrze. Bilans był w miarę jak na kolejny początek 822,92 kcal. Wszystko wyliczone dokładnie. W bilansie proste składniki, kromka ciemnego chleba, jogurt, migdały, "sałatka" z makaronem, która była domu. No ale potoczyło się inaczej. Miałam uczyć się z kolegą z grupy na jutrzejsze zaliczenie z bromatologii, ale w trakcie doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie oddzielnie. Już podczas tej rozmowy czułam się bardzo głodna i tak słabo o dziwo, mimo tylu kalorii, ale pewnie dlatego, że pierwszy dzień. Jak posypał się pomysł ze wspólną nauką to w końcu się poddałam i zjadłam tosty x 2. No i wyszło jakieś 1600-1700 kcal. Niby jakiś tam deficyt jest, tylko co to za deficyt po słabym tygodniu. Niektórzy powiedzą, że dobry, bo powolne wejście itd., ale wiecie przecież o co tu chodzi, o kontrolę, o zawalenie sprawy. Bo przecież mogłam się postarać, ech... 

Wstydzę się siebie, brzydzę się swoim lenistwem, porażkami, sobą. 

Nie potrafię się skupić na sobie. Raz jestem nadmiernie wesołą i pobudzona, po czym po chwili przygnębiona i nic mi się nie chce. 

Czy powinnam sobie teraz obiecać, że zajmę się sobą, skupię na tym co ważne, na swoim celu i będę do niego prosto szła, zostawiając za sobą wszelkie przyjemności? Czy to jedzenie, alkohol, wyjścia, czy znajomych? Nie wiem czy wszystko to potrafię odłożyć, ale coraz bardziej wydaje mi się, że to to właśnie ogranicza mnie przed podjęciem się diety w 100%. Trochę jestem uwięziona, sama tego chce, miłe to jest i fajne, ale bez tego bólu z wewnątrz nie ogarnę się. 

Muszę się skupić na nauce, notatkach, zdawaniu, diecie, ćwiczeniach. Nie na pogaduszkach, pisaniu po nocy, czekaniu na wiadomości i uzależnianiu od tego swojego życia. Przykre to i bolesne, ale na tą chwile inaczej nie ruszę. Ja bardo nie chce, ale chociaż spróbuję. Przestawię się na nowo. Zresztą, może to tylko ja nalegam, zaczynam rozmowę, zobaczymy. 

W tej chwili nienawidzę siebie i nie mogę znieść tego, że ja to ja. 

Dodatkowo znudziła mi się moja twarz, nie mogę się na siebie patrzeć, wczoraj mnie to mocno przygnębiło, dzisiaj w dzień było nawet ok, no ale wróciło. Nie wiem, nie rozumiem siebie i mam się dość. Nie da się ze mną wytrzymać. 

Zabierzcie mnie ode mnie, ja chce wrócić do tej głodnej, chudszej mnie sprzed kilku miesięcy. Nienawidzę siebie. Nienawidzę. Nie pocieszajcie, nie zasłużyłam. Chyba jak nigdy tak teraz nie potrzebuje pocieszenia, ani dobrego słowa, bo wiem że zjebałam i jestem beznadziejna. 

Zmienię to. 



💗

poniedziałek, 2 listopada 2020

Nowe kłamstwa

Bilans:

Niedziela:

mielony, ziemniaki, buraczki, kiszona kapusta 652kcal

tost 202 kcal

razem: 854kcal

Poniedziałek: 

tosty 456kcal 

mielony, ziemniaki, buraczki, kiszona kapusta 576kcal

razem: 1032 kcal

dzisiaj spacer 4000kroków

Mam wyrzuty sumienia po tych bilansach, chociaż wiem, że nie jest jakoś źle, no ale to nie 500kcal. Nie czuję się tak źle jak ostatnio przy 500kcal, więc mi odbija z lekka. Może też kwestia tego, że organizm się przyzwyczaił. Jestem też jakby szczęśliwsza. Dobrze w sumie, chociaż zauważyłam też większą ochotę na jedzenie, te buraczki były tak atrakcyjne. Nie można, nie można. Zarówno wczoraj jak i dzisiaj jestem bliska do złamania zasad, ale trzyma mnie myśl, że coś stracę. Kontrola i świadomość, że mi wychodzi, zepsuje to i nic nie będzie mi wychodzić, także się trzymam. 

W piątek i sobotę piłam, bo miałam trochę stresującą sytuację. Rezygnowałam z mieszkania i właścicielka trochę słabo się zachowywała, krzyczała do mojego taty przez telefon, no i musiałam się uspokoić, w sobotę się zebrałam stamtąd ze wszystkim i też mi było jakoś tak średnio. 

Staram się teraz już nie narzekać, biorę co jest. Jakoś się ułoży, w końcu wszystko jest po coś, co nie? Trochę jakby się uspokoiłam, zaczęłam doceniać to, że listopad będzie online, gdzie ten miesiąc byłby tragiczny normalnie, no i to, że na święta będę miała więcej czasu na ten cały klimat, na pierniczki i tego typu rzeczy, którzy robią ludzie gdy mają czas. Ja rok temu go nie miałam, cały ten okres był straszny pod względem czasu na cokolwiek. Także chce chociaż spróbować doceniać to co mam. 

Jutro już normalnie zajęcia, dzisiaj jeszcze było wolne. 

Zastanawiam się czy w pewnym sprawach się zbyt nie pośpieszyłam??? 

Trzymajcie się ;* 


"Ja powiem tobie "siema", zanim na do widzenia
Mi pokażesz kilka swoich nowych kłamstw
Nie musisz mnie doceniać, bo niewiele to zmienia
Zawsze mówili przecież, że nie mamy szans
I choć mnie boli serce, to zanim to odkręcę
Minie jakiś pojebany czas"
💗

0

Witajcie,  Trochę mnie tu nie było. Chciałabym napisać, że tyle się u mnie zmieniło, ale jak się nad tym zastanowię to właściwie wszystko je...