czwartek, 30 kwietnia 2020

29.

Zacznę dzisiaj od bilansu.

Bilans:
Tiramisu z serków wiejskich z przepisu Aleksandry 200g - 223kcal
Ryż biały gotowany 129g-155kcal, zupa pomidorowa 300g-126kcal
Lody: 150g banan 146kcal, maliny 70g-30kcal, wafel kukurydziany 5g-19kcal, wafel ryżowy 5g-19kcal
Razem: 718kcal

Zrobiłam wczoraj tiramisu z przepisu Oli. Ogólnie jestem zaskoczona, że z serków wiejskich wychodzi taki piękny ser. Sypnęłam chyba za dużo odżywki białkowej lub tego słodziku jogurtowego z bolero, bo jak spróbowałam tego sera (na szczęście wcześniej) to było tak dziwnie słodko- kwaśne, że aż mnie wykręcało, dlatego dodałam więcej serków wiejskich i ogólnie zrobiło się z tego więcej ciasta, więc wszyscy się najedli i został mi kawałek na jutro. Wyszło faktycznie bardzo dobre, choć bałam się próbować przez ten ser, ale było smaczne, do tego bardzo zapychające, ten kawałek to już tak ledwo kończyłam. Jeszcze tylko takie info dla siebie na przyszłość i dla Was, jak któraś tak jak ja nigdy nie używała żelatyny to: 6 łyżeczek na 600g sera, zalać wodą zimną tyle o ile by pokryło, 10 min około by spęczniało i nad ogniem(albo nad prądem) rozpuścić i dodać do tego sera. Polecam zrobić, bo szybko się robi i do kawy idealne.

Poza tym to wstałam z okropnym bólem głowy. Dopiero po kawie i cieście mi zaczęło przechodzić. Chyba ogólnie czułam się źle, pewnie to bilanse. Nie wiem czy to może być kwestia przyzwyczajenia, bo już trochę to trwa a jest gorzej a nie lepiej, więc chyba wina takich bilansów, co jest dla mnie dziwne, bo powtarzając się kiedyś 300kcal i żyłam, teraz 700 i jakiś problem. Nie czuję potrzeby by zjeść, nawet jak jestem już trochę czy bardziej głodna, to jest mi to bez różnicy czy zjem. Dzisiaj przed tymi lodami czułam się jakbym ledwo żyła, a to już było 500kcal ponad, dlatego stwierdziłam, że zrobię lody, choć pogoda nie bardzo na takie desery. Ogólnie fajnie, bo ona bardzo mnie tak zapchały, dopiero niedawno poczułam się znowu głodna. Tyle, że teraz to nawet nie myśle o jedzeniu, ale to za chwilę opowiem.

Z nowości to jeszcze przyszły mi te proszki bolero. Spróbowałam już multiwitaminę, ale to mało od brata, więc ciężko mi ocenić. Liczi, jest słodkie, fajnie pachnie, ale czuć stewie i trochę sztuczny posmak. Ja nie lubię stewi, przypomniało mi się to dopiero jak spróbowałam tego picia. Kiedyś kupiłam słodzik ze stewi i nie mogłam tym slodzić, bo było okropne. Dlatego dla mnie te proszki są takie o. Piłam od brata trochę mango z chilli, dobre, smak mango przyjemny, chilli zaczyna delikatnie piec po chwili. Dzisiaj zrobiłam owoce leśne, wsypałam odrobinę do litra wody, jest bardzo słodkie, nie wiem czemu, ale mi smakuje gaszą gryczaną, której nie lubię i wyczuję ją wszędzie. Nie wiem dlaczego czuje ją tu. Zastanawiam się czy to po tych proszkach nie bolała mnie głowa. Poza tym one zawierają acesulfam K i trochę mnie martwi.
Jednak wypiłam wczoraj sporo wody, normalnie tyle bym nie wypiła, tylko nie wiem czy to faktycznie nawadnia, czy nie odwadnia jak słodkie napoje itp.

Jeszcze waga, pokazała dzisiaj 84.5kg, więc kolejny spadek teraz o 0.6kg. Dobre są te spadki, zazwyczaj co dwa dni o 0.5kg. Trochę się dziwie, że tak to leci. Trochę się też zaczęłam bać. Chciałabym zwiększyć bilanse, dzisiaj o tym myślałam, ale teraz to już chyba jest mi obojętne. Dzisiaj jak poszłam zrobić te lody, to moja mama powiedziała "a Ty co znowu jesz, niedawno jadłaś zupę (to było 3h różnicy, tyle że siedząc przed tv się nie czuje ;) ). Może powinnam więc zostać na 500 i nie robić lodów. Przykre.

Dzisiaj nie miałam nic do roboty, zaczęłam pisać notatki z chemii leków, bo za jakieś 1.5 tyg pewnie kolokwium i nie wiem czy nie dołożą materiału, a że miałam ochotę i nic do roboty (no oprócz gnozji, którą przydałoby się poczytać)  to wzięłam się za to. Nauka czegoś przed czasem sprawia mi przyjemność, bo jeszcze nie muszę, ale nauka czegoś co muszę, często mnie irytuje, pewnie presja czasu.

Wczoraj zdecydowałam się w końcu by napisać do dobrej koleżanki, z którą nagle przestałam rozmawiać. Znaczy nie nagle, już tłumaczę.
Nie znałyśmy się jakoś długo, bo poznałyśmy się na studiach i na początku jakoś nie wydawało mi się byśmy miały się kolegować, trochę inne typy z zewnątrz, ona sama mi zresztą powiedziała, że nie pomyślałaby, że będzie się ze mną kolegować, ona bardziej sportowa i cicha (pozornie), ja zazwyczaj noszę się bardziej elegancko (bo źle się czuję w sportowych rzeczach, chyba do mnie nie pasują, a szkoda, bo lubię u kogoś takie ubrania) i jestem bardziej otwarta i może szybciej się pierwsza do kogoś odezwę. Także minęło pół roku akademickiego, może trochę więcej i dopiero wtedy się zakolegowałyśmy. Właściwie to nawet nie było tak, że specjalnie, tylko ona mieszkała blisko, a ja zagadałam do dziewczyny z grupy, która wydała mi się ciekawa, a ona wpadła na pomysł by zaprosić też tą koleżankę i tak wyszłyśmy pierwszy raz razem. Okazało się szybko, że bardzo dobrze się rozumiemy. Panowała między nami taka niewyjaśniona atmosfera swobody, byłyśmy ze sobą bardzo szczere, ja mówiłam jej tyle ile bym normalnie komuś przy tak krótkiej znajomości nie powiedziała, ona mi może nawet więcej. Miałam ją za bardzo szczerą osobę, bo takie rzeczy czasem się jakby czuję, kiedy ktoś jest szczery, to łatwiej się otworzyć. Chociaż jak teraz myślę o tym, to aż tak się nie otworzyłam. Może czasami bardzie. Jedyną osobą przed którą było mi się tak łatwo otworzyć był mój były przyjaciel. Jemu to właściwie z chęcią wszystko mówiłam, nigdy nadmiernie się nie litował, wiedział co powiedzieć. Fajnie było, dopóki to przestało być tylko przyjaźnią. Zrobiło się czymś naprawdę dziwnym. Najpierw on mnie unikał, później wytłumaczył, że to przez to że coś do mnie czuje (kiedyś już to mówił, po zakończeniu liceum, po imprezce wstępnej, tyle że wtedy powiedziałam mu, że ja go też jak brata, że kiedyś kogoś jeszcze znajdzie i w sumie zapomniałam o tym, że to mogłoby mieć wpływ na to, że się nie odzywa, choć szczerze, to kilka miesięcy wcześniej, może nawet rok i kilka miesięcy, sama zastanawiałam się, czy moje uczucia są czysto przyjacielskie), mówił że gdyby to było nic to pewnie już by przeszło a tak nie jest jakoś, nie będę już opisywać tego tak dokładnie, ale później raz się zdarzyło, akurat jak nie byłam ze swoim chłopakiem, że się pocałowaliśmy. Później było mega dziwnie, tragicznie, po czym zaczęło wracać do normy, ja już sobie wszystko poukładałam w głowie i moje życie też wydawało się być poukładane, z nim miałam taki fajny kontakt do pogadania i do pożartowania, znowu jak w liceum mogliśmy się zwierzać i śmiać razem. Pewnego razu zeszło na poważniejsze tematy bo ja zaczęłam mówić o naszej przyjaźni, jak to się wszystko działo, jak się układało, a on powiedział co innego. Znowu uczucie się odrodziło, nie wiem może to jak z tym króliczkiem, którego chce się mieć, bo nie może się mieć. Powiedziałam, że ja już wszystko mam poukładane, że to już za późno. Po czym zaczęłam mieć mętlik w głowie i sama nie wiedziałam czego chce. On przestał się odzywać, albo robił to z przymusu, rzadko, no ale też rozumiałam, że musi sobie co nieco poukładać. Więc nie chciałam go męczyć. Tylko że sama się zgubiłam, nie wiem czy to jego było mi żal, czy sama czegoś chciałam. Rozmawiałam o tym z tą koleżanką, czułam się wtedy bardzo źle. Wahałam się. Nie mogłam spać w nocy bo się denerwowałam tym. Po czym ona mi nagle powiedziała, że on do niej teraz piszę. Mówiła, że nie wie, bo odpisuje mu tak tylko, żeby nie było głupio i w ogóle i wie jak ja się czuję i zastanawiała się czy mi powiedzieć. Zrobiło mi się przykro, właściwie to byłam zła, dlaczego pisze do jedynej dobrej koleżanki, bliskiej mi, najbliższej na studiach jaką mam. Jak mam o nim nie myśleć skoro jest jakby cały czas obok. Chciałam z nim pogadać, okazało się, że to nie on do niej przeważnie pisał, tylko ona do niego. Byłam zła na nią, okłamała mnie, nie powiedziała, że chce z nim gadać, a pytałam ją czego ona by chciała, bo ja nie będę jej narzucać swojego zdania, ale nie wiem czy dam radę trzymać taki bliski kontakt z nią wtedy. Mówiła, że to tylko z jego strony, ona nic nie chce, nawet go nie zna. Więc była zła, bo czułam się oszukana. Następnego dnia na zajęciach najbardziej irytujący profesor, który ciągle specjalnie się przyczepiał, no był tragiczny, mówił zazwyczaj "bo się zabije", "jak byśmy byli w wojsku i bylibyśmy mężczyznami to bym wam przywalił", jednej z moich koleżanek całkiem zjechał psychikę na tamten czas przy odpowiedziach ustnych, a pomagała mu w tym, jej wtedy przyjaciółka (to była chemia fizyczna, więc nic łatwego). Wracając do tematu tego dnia nawet do nas nie podchodził, bo atmosfera była tak napięta, że nawet on to widział. Nie pamiętam ile to trwało, ale bardzo krótko, nie mogłam jeść ani spać w nocy(już przed tym jak się dowiedziałam), a akurat wypadło to jeszcze w czasie kolosów. Napisałam kolokwium z chemii organicznej i chyba wróciłam wtedy do mieszkania, poszłam spać, wstałam i było mi wszystko obojętne. Napisała chyba ona do mnie coś z przeprosinami, ja wtedy czułam się już spokojniejsza, rozmawiałam z nią, w końcu napisałam by przyszła. Pogodziłyśmy się, miała już być szczera, powiedziała że nie będzie do niego pisać. (Teraz  wiem, że w ogóle moje zachowanie też było bardzo bardzo bardzo egoistyczne, ale wtedy to były głównie emocje.) Przez jakiś czas było okej, po czym zaczęła się dziwnie zachowywać, raz wydawało mi się jakby pisała do niego, ale myślałam, że mi się wydaje bo każdy może być bez profilowego. Myślałam, że wariuję, coraz dziwniej się zachowywała. Wtedy też wyszły sobie we dwie beze mnie do klubu, ona i ta druga koleżanka. Coś przeczuwałam, ale nic nie wiedziałam, po czym siedziałam przed zajęciami, była tylko nasza wspólna koleżanka i rozwiązywałam z nią jakieś takie testy co się odpowiada na pytania. Zaznaczyła, że jest w przyjaźni skrzynią pełną tajemnic, sekretów. Czułam coś, zapytałam, a jakich Ty sekretów strzeżesz, może jakichś, które mnie dotyczą, a Ciebie nie? Odpowiedziała, że może tak. Wiedziałam już, ona z nim pisała. To mi wystarczyło. Jak przyszła to już zachowywała się dziwnie jak byśmy nie gadały, a ja nawet nie zdążyłam zareagować. Dopiero później przestałam się odzywać. Rozmawiała ze mną nasza koleżanka, choć wtedy to już bardziej jej koleżanka, bo wybrała stronę. W końcu stwierdziłam, że napiszę. Zaprosiłam jego i ją, tłumaczyła się, że źle się czuję z tym, że mnie oszukuje itd, przeprosiła.  Dla mnie już nie była szczera, bo okłamała mnie drugi raz. Stwierdziłam, że jest nieszczera. Niby jakoś coś wyjaśniłyśmy, ale nie było w mojej głowie opcji o powrocie do przyjaźni. Nadal czułam się zła. Później co chwilę dowiadywałam się kiedy mnie okłamywała i z czym, że napisała do niego zaraz następnego dnia po tym jak mi obiecywała i takie tam, że się spotkali po moich urodzinach. Ja wtedy przez tą sytuację z nim nie rozmawiałam, bo był zły no i nie dziwie mu się. Niepotrzebnie mimo wszystko, jakkolwiek się wtrącałam. Ech, ta cała sytuacja była ciężka i pełna różnych emocji. Takich rzeczy się nie rozumie od razu, tu potrzeba czasu. (ta sytuacja działa się styczeń/luty/marzec na drugim roku, teraz jestem na 3) Później to już chyba robiłyśmy sobie czasem na złość. Przyszły wakacje. Jak wróciłyśmy to były już dwie grupki w naszej grupie. Ja i moja koleżanka i ona z moją starą koleżanką i tą co jest fałszywką i była przyjaciółką tej mojej koleżanki. (mogłam Wam pisać od początku z imionami bo nie idzie tego ogarnąć) Na początku roku akademickiego byłam znowu zła, o to że się tak zachowują, że nie odpowiadają cześć mojej koleżance ( z którą się przecież nie kłóciły), o to, że dowiedziałam się z telefonu mojej przyjaciółki (z która mam teraz taki zły kontakt, bo tak jej wygodniej, nie tej ze studiów, tej z liceum), że ten przyjaciel skończył ze mną znajomość. Ta przyjaciółka wiedziała co robię, nie robiłam tego po kryjomu, gdyby nie to to bym się nie dowiedziała, że ponoć skończył ze mną znajomość. (Choć po tych akcjach z tą koleżanką, jeszcze ze sobą nie raz rozmawialiśmy, nawet bardzo szczerze.) Chyba wtedy byłam jeszcze bardziej zła na nią bo ją obwiniałam. No i to tak chaotycznie napisana historia o co poszło i skąd się wziął problem. Jak nie rozumiecie tego co napisałam (a nie dziwie się, bo bardziej pokręcić się nie dało), to mi chodziło o to, że mnie dwa razy oszukała i uznałam, że jest nieszczera, skreśliłam ją jakby z mojego przyszłego życia.
Dotarło do mnie dopiero teraz na kwarantannie. Kiedy moja przyjaciółka powiedziała mi, że ten mój były przyjaciel powiedział, uważa że teraz ma ze mną normalny kontakt (nie mówimy sobie cześć) i nie wyobraża sobie raczej mieć bliższego. Dotarło do mnie, że mnie skreślił z listy swoich znajomych, po tylu latach, po takiej szczerości, tylu wspomnieniach i kurwa wszystkim, on stwierdził, że to koniec i już. Pisałam Wam już o tym, że bardzo mnie to zabolało, żaliłam się, że nie rozumiem jak można kogoś tak nagle zostawić, skreślić. Zaczęłam myśleć, że jak jeden błąd może zaważyć na całej znajomości i na tym ile dla niego zrobiłam nie raz, nie mogłam tego wprost pojąć. Zaczęłam myśleć czyżby ten jeden błąd miał mnie określać? Nie, przecież nie jestem taka jak mój jeden błąd. W serialach też zaczął mi się przewijać motyw jednego błędu, nieidealnych ludzi, tego że jesteśmy przecież grzeszni i trzeba to akceptować, że jeden błąd nas nie przekreśla i jeśli ma się z kimś taki kontakt, to po pierwsze szkoda go tracić, bo musiał coś znaczyć, a po drugie to sama pisałam, że zawsze uważałam, że rozmową można wszystko naprawić, nawet jeśli coś potrzebuję czasu, to można przysiąść w końcu, porozmawiać i wrócić do tego co było, bo popełniamy błędy. Ja dopiero teraz widzę swoje, niestety dopiero teraz, niektóre osoby też zniknęły z mojego życia przeze mnie miedzy innymi.
Wtedy do mnie dotarło, trafiło jak grom z jasnego nieba, zrobiłam to samo. Ja gadająca w kółko o tym, że nie można od tak odchodzić, że wszystko jest do naprawienia, zrobiłam to samo. Do tego sama byłam egoistką i popełniłam błąd. Zatem jej też nie określało to kłamstwo, to że skłamała nie znaczy, że zawsze była nieszczera, czy że jest fałszywa. Nie mogę jej skreślić i nie spróbować jeszcze raz wrócić do tego co było, bo może faktycznie było to warte więcej. Napisałam, najpierw pisałyśmy o tak o. Ja się dość długo zastanawiałam czy to zrobić, już raz tu wcześniej pisałam, że myśle o czymś by coś zrobić i miałam się Was radzić, ale pózniej stwierdziłam, że tego nie zrobię, że nie napisze do niej i tak, aż w końcu się stało. Pisałam z nią cały dzień o głupotach, nie wiedziałam co robić, nie wiedziałam czy komuś tego nie wyśle od razu. Poszłam do "drugiego" domu (jeden dom, dwa wejścia, ode mnie brak połączenia do kuchni rodziców), chyba po picie czy po jedzenie. Na dworze tak pięknie pachniało deszczem. Poczułam się starą dobrą sobą. Tą która nie zrobiłaby nikomu nic złego, tej której zależało na ludziach, która potrafiła wybaczać i rozmawiać. Tej dla której nie było znaczenia co kto zrobił, bo wszystko się dało naprawić. Tej która ceniła wartościowych ludzi w życiu, nie tylko tych fajnych, których poznała w liceum. Stwierdziłam, że napiszę to co chciałam jej napisać. Już nie będę tego streszczać jak to wszystko wyżej, chodziło o to, że wytłumaczyłam, że dotarło do mnie to co wam napisałam, że ja też źle się zachowałam, przeprosiłam za to, że potrzebowałam czasu (bo potrzebowałam), ale uważam, że wszystko można naprawić, do wszystkiego wrócić, powiedziałam by ona sobie to też przemyślała czy by chciała by było jak dawniej czy już sobie wszystko poukładała. Była jak to sama określiła szczęśliwa i w jakiejś euforii ja na haju, trochę się tego spodziewałam bo widziałam, że ona bardzo się cieszyła kiedy coś jej pisze, na coś zareaguje na instagramie. Wiedziałam też, że muszę jej dać czas do namysłu, bo choć uważam, że ona tego chce, to jednak jest to ciężka sytuacja, ze względu na te grupki. Myślę, że jej dwie obecne koleżanki nie patrzyłyby tak przychylnie na to, że znowu gadamy, bo w głębi to one sobie zdają sprawę z tego, że zawsze bardziej jej zależało na mnie i mi więcej mówiła, niż naszej wspólnej koleżance, a już na pewno tej trzeciej, której sama nie lubiła. Nie che by ona musiała wybierać jeśli im się to nie spodoba, bo kiedy ja się z nią nie kolegowałam to one przy niej były, jednak ja też nie będę z nimi w bliskich więziach, bo po prostu tego nie czuję. Chciałabym by dało się to odgraniczyć. W końcu ludzie mają różnych znajomych i te grupki nie muszą się łączyć, wystarczy się szanować. Także poczekam i zobaczę co los da, jak nie będzie to jakoś się to poukłada. Wydaje mi się, że ona zaryzykuje i będzie chciała wrócić do tego co było, bo widzę po tym jak do mnie pisze, ale też to musi być jej 100% pewna decyzja by to się miało udać, a nie wrócimy na studia i będzie jak byśmy nadal były obojętne na siebie, bo ona się boi co inni powiedzą. Wiem, że ta trzecia gadała o mnie i mojej koleżance do innych,możliwe, że wszystkie trzy się żaliły i coś opowiadały, więc może się obawiać, że ktoś się zdziwi jak nagle zacznie ze mną tak rozmawiać po tym jak coś na mnie mówiła. Co ma być to będzie, ciesze się w sumie, że napisałam. Muszę bardziej doceniać ludzi, których mam w życiu, a mniej myśleć o tych, którzy nie chcą mnie w swoim. Wcześniej wydawało mi się, że już mam przyjaciół i może mi nie zależeć na nowych znajomościach, ale to nieprawda. Nawet po latach okazuje się, że to nie było to.
Wybaczcie, że to jest tak chaotyczne, ja to zaraz jeszcze przeczytam i spróbuję coś poprawić, ale to i tak ciężko zebrać kilka lat w notce na bloga, kiedy można by z tego było napisać książkę. Może nawet takową powinnam zacząć pisać, moje życie i przemyślenia :D. (Przeczytałam, jestem jak autorzy tych książek, którzy dają dużo dodatkowego, niepotrzebnego opisu przyrody.)

Miałam pisać o czymś jeszcze co mnie dzisiaj podłamało, ale trochę się uspokoiłam i nie chce by ta notka miała aż tak dużo wątków, więc jeśli jutro nadal będzie mi to doskwierać to wtedy o tym napiszę.
To by już było na tyle, więc tu się z Wami żegnam i idę poczytać co u Was.
Dziękuję za przeczytanie <3
Trzymajcie się!





💗
Nie ogarnę dzisiaj wszystkich blogów, jestem zbyt zmęczona, nie chce czytać nieuważnie.
Niepotrzebnie zostawiam to zawsze na noc, wtedy wydaje mi się, że mam wenę do pisania komentarzy, ale ostatnio to już jestem zbyt śpiąca, więc chyba muszę zacząć zaglądać w dzień. 

środa, 29 kwietnia 2020

28.

Dzisiaj bardzo szynki post a wszystko inne jutro, bo boli mnie głowa już. Wstałam za rano o 9 i teraz jestem zmęczona. Normalnie byłabym wolna wcześniej, ale postanowiłam coś załatwić, co leżało mi na sercu. Jutro o tym napiszę i odwiedzę Was, odpisze na komentarze i dodam do czytania starego bloga.

Bilans:
Chleb żytni, almette,peperoni, pomidor; wafel ryżowy, masło orzechowe, dżem, banan 313kcal
galaretka 72kcal
pomidorówka z ryżem 236kcal
wafel mały ryżowy, almette, hummus, pomidor, herbatnik 82kcal
2 wafle kukurydziane z solą morską 35kcal
razem: 737kcal

Skoro zjadłam tak dużo(względnie dużo, względem ostatnich 500) to czemu czuje się tak słabo. Może to już się nakłada to zmęczenie.
Na wadze tyle co wczoraj, ale widziałam, że chce zejść niżej, to może jutro będzie 84 z hakiem.
Moja cera się poprawia, bez podkładu wygląda jak z podkładem po retinolu.
Dzisiaj koleżanka powiedziała (po zdj by ocenić cerę po retinolu), że coś mi twarz zmalała i jaką mam taką mocniej zarysowaną haha, ja wiem że ona miała na myśli, że schudłam i chciała bym coś powiedziała. Im dłużej nikt nie wie, że jestem na diecie (jakiejkolwiek, a już na pewno na takiej, że się podejrzanie szybko chudnie), tym lepiej dla mojej diety.

Trzymajcie się i do jutra ;**



💗

wtorek, 28 kwietnia 2020

27.

Dzisiaj na wadzę 0.5kg mniej :D także bardzo się cieszę, pokazało mi 85.1kg, także mogę już zaliczyć cel 85kg i kolejny to taki cel pośrodku czyli 83kg. Tak naprawdę nim nie zobaczę 79kg to nie pozwolę sobie zobaczyć różnicy w sobie, bo wiem, że niedawno tyle ważyłam i to były początki diety.
Hmm ostatnio jadłam pizze, piłam piwo co prawda z tych niżej kalorycznych, ale to pokazuję, że czasami jak się zje więcej, jak ma się jakąś okazję to w cale się nie przytyje, bo szybko można wrócić do formy i znowu coś zrzucić. Pięknie.

Bilans:
chleb żytni 35g-80kcal, humus 6g-14kcal, peperoni 12g-60kcal, pomidor 18g-3kcal
Kuskus 40g-139kcal, marchew 177g-58kcal, fasolka szparagowa 210g-69kcal, papryka czerwona 137g-44kcal
wafel ryżowy 12g-46kcal, masło orzechowe 8g-48kcal, dżem 100% owoców czarna porzeczka 8g-11kcal, banan 27g-26kcal
Razem: 598kcal

Dzisiaj obiad był duży, ale mało kaloryczny. Właściwie to mogłam już nie jeść po obiedzie, ale stwierdziłam, że poniżej 500 to byłoby w ogóle malutko, a później jakbym zjadła więcej to byłby duży skok.
Polecam wam tą ostatnią pozycje. Niebo, dżem z masłem orzechowym i bananem to idealne połączenie. Ja muszę tylko kupić następnym razem cieńsze wafle ryżowe, bo te w jednym mają dużo kcal.

Dzisiaj nie ćwiczyłam, bo znowu cały dzień z "książkami". Na szczęście skończyłam już recepty, jutro tylko spojrzę na nie czy coś nie poprawić i wyślę. Zrobię jeszcze w trakcie innych zajęć chemię leków i też odeśle by mieć z głowy. Jutro muszę wstać rano przed 9 chwilę, bo mamy jakiś test z farmakokinetyki i dzisiaj po całym dniu recept musiałam jeszcze czytać prezentacje o modelach kompartmentowych i drogach podania, objętościach dystrybucji i takie tam haha.

No i teraz na koniec HIT. Ostatnio pisałam Wam taka zła na studia, na katedrę farmakognozji, no i przed chwilą dowiedziałam się czegoś zabawnie głupiego. 4 rok farmacji, dwa bloki mają seminaria na tej katedrze (czyli takie gówno przedmioty, gdzie tylko się słucha i tyle, często nie ma nawet zaliczeń). Nikt nie odzywał się do tych bloków przez dłuższy czas, więc sami tam napisali. No i odpisała im profesor, szefowa zakładu, że jej to się nie podoba ta platforma moodle, że to jest złe dla obu stron, bo studencie narzekają na zbyt krótki czas (a oni sami czas ustalają) i ona to by była za tym by oni przyjechali po weekendzie majowym i napisali to na auli w budynku uniwersytetu. Ta aula to do tego taka nie za duża, że jak siedzieliśmy całym rokiem (120osób) to jedno obok drugiego. No i ona stwierdziła sobie, że mimo zakazu zgromadzeń i wszelkich zasad, zamknięcia uniwersytetów zaprosi wszystkich (30 osób) na aulę by napisali sobie zaliczenie z seminarium. Czy to jest normalne powiedzcie mi? To przechodzi wszelkie pojęcie. Brak słów. Tragedia. Czy ktoś z Was ma kogoś znajomego, kto może zamknąć ten burdel? XD

Także tym o to hitem kończę mój post, bo chyba dzisiaj nie mam nic więcej do napisania.
Trzymajcie się i dziękuję za komentarze, jak je dzisiaj przeczytałam to cały dzień byłam w dobrym nastroju. :D



Jeśli ktoś jeszcze chce odwiedzić mojego starego bloga, to podajcie swoje e-maile, bo on jest prywatny i da się wejść tylko przez zaproszenie na email.

💗

poniedziałek, 27 kwietnia 2020

26.

Czytając tego starego bloga, myśląc o tym jak pisze tu teraz, jak komentuje, doszłam do wniosku, że mimo podobieństwa w niektórych bilansach, to jednak coś się zmieniło. Ja się zmieniłam. Jestem zdecydowanie pewniejsza siebie. Zdecydowanie. Kiedyś martwiłam się tym co ktoś obcy o mnie pomyśli, teraz to jakby świat nie istniał, może nawet ze skrajności w skrajność tu. Gdyby ktoś wtedy powiedział mi coś przykrego, to wzięłabym to do siebie, byłoby mi przykro i źle, czułabym się załamana (taki ktoś nie bliski), teraz odpowiem, jeśli trzeba użyje ataku. Czasami jestem tak pewna, że aż za pewna i arogancka. Chociaż nadal jestem miła, żeby nie było, że stałam się okropnym człowiekiem, choć nie jestem tak dobrym jakim byłam, bo już nie jestem tak miłosierna i skora na wykorzystywanie mnie. Nadal zachowuje się z szacunkiem do wszystkich, nie byłoby mnie stać na krzywe spojrzenia, robię dobre rzeczy, mówię dobre rzeczy, pomagam ludziom na studiach, których nie lubię i to z wielką chęcią, ale może dlatego, że lubię się czuć przydatna, aczkolwiek przecież nie muszę. Przede wszystkim zawsze trzymam się tego by nikogo nie oceniać z góry, choć miewam przeczucia co do charakteru, często trafne, to nie oceniam, po niczym.
Wracając do tematu, kiedyś załamywały mnie słabe bilanse, teraz potrafię zrobić sobie dzień, gdzie będę jadła coś fajnego i czuję się z tym okej, myślę, że to właśnie bierze się z tego, że mam już w głowie to, że dam sobie radę później, jakoś to ogarnę, mogę zjeść, bo zazwyczaj się lubię, jestem świadoma swoich wartości, więc nie tylko ciało mnie określa. Nie jestem już tą nastolatką, dla której liczy się jedno, choć może czasem bym chciała. Potrafię powiedzieć o sobie coś dobrego, przedstawić się z dobrej strony.
Czsami myśle o niższych bilansach, bo gdzieś mam to w głowie, ale z drugiej strony nie czuję też takiej presji czasu, jestem spokojna, bo może faktycznie już się lubię. Zdarzają się dni, kiedy widzę co jest źle, kiedy winie się i mówię sobie jak jest tragicznie, nie podobam się sobie, obrażam się, ale to w końcu mija. Może też mam jeszcze tą świadomość, bo nie minęło dużo czasu odkąd wróciłam i nie zniszczyłam sobie psychiki :)) ale czuję, że to coś bardziej złożonego.
Myślę, że przez kilka lat może życie trochę się ukształtowało, ustabilizowało na kilku płaszczyznach. Mam coś swojego i może to wszystko składając się na mnie czyni mnie silniejszą. Jestem dumna z tego co buduje w swoim życiu, bo bardzo delikatnymi krokami wkraczam trochę w inne życie, którego się boję trochę. Jednak dzieje się to na tyle wolno, że zdążę przywyknąć do zmian.
A jak jest u Was? Jak jest u Was z pewnością siebie? Jak z Waszą siłą?
Wydaje mi się, że najlepiej jest budować siebie w różnych dziedzinach życia. Nie tylko dieta, ale i studia/nauka/praca, miłość/przyjaźń, nasze zwyczaje, przyzwyczajenia, nawyki, zainteresowania, to wszystko wpływa na nas nie tylko figura. Pewnie o tym wiecie, ale przypomnę. Bo faktem jest, że czasem myślimy, że ze zmianą figury coś w życiu się zmieni, no i coś się zmieni, ale nie wszystko, więc życzę Wam byście w każdej dziedzinie swojego życia się zmieniały ;*
Zaczynanie diety często łączymy z obowiązkami, sprzątaniem, bo chcemy poukładać więcej w naszym życiu, niż tylko dieta. Może to takie podświadome działania.

Jeszcze chciałam wspomnieć o moich przemyśleniach co do mojego jedzenia i kalorii. Kiedyś miałam diety, ograniczenia kalorii, teraz nie myślę o tym jakie mam max. Ja jem to co bym chciała, tylko mniej, podliczam zapisuję, wpadnę na pomysł co zjeść na obiad, robię to, tylko mniej. Więc właściwie to do niczego się nie zmuszam. Czasem mam ochotę na niższy bilans, ale wtedy naturalnie wybieram to co będzie mi do niego pasowało. Poza tym często śniadanie i obiad mi wystarczają. Także to też się zmieniło, nie ma ograniczeń na piśmie. Niczego sobie nie założyłam, ja tylko działam jak czuje każdego dnia. Jak poczuję któregoś dnia taką niemoc, że będę koniecznie chciała zjeść dużo, to pewnie tak się stanie, ale póki co udaje się to powstrzymać. Myślę o tym np. że niedawno ktoś inny miał taką sytuację i później napisał, że żałował, że nie było to tego warte. Wtedy zaczynam myśleć, że ten produkt faktycznie nie jest tego warty, nie jest tak dobry. Kiedy to nie wystarczy, ale teraz nad tym panuje.
Jest jeszcze jedna blokada, która mi się przypomina, dzisiaj pisałam o tym w jednym komentarzu, bo akurat skojarzyłam z tematem. Czasami jak coś oglądam i widzę ludzi, którzy gdzieś są i jest tyle dobrego jedzenia np. za darmo albo po prostu taki wybór, czy na weselu, że mają to wszystko pod nosem itd. to myślę sobie kurczę jakbym tam była to bym... no i się łapię.  Że co niby bym zrobiła? Przecież mogę to kupić ,mogę to zrobić, mogę pójść do kuchni, gdzie mam tyle dobrego, darmowego jedzenia, ale nie pójdę i zjem tyle by było dietetycznie. Więc właściwie nikt mi nie broni, a podświadomie myślę, że ktoś mi czegoś broni i nie mogę tego zjeść, a nie że nie chce. To przydatne myślenie, trochę jakbym trzymała drugą siebie w małej klatce w głowie, ale to dobrze. Niech ona tam siedzi, bo nie myśli jasno i ogólnie bywa leniem.
Nie chce Wam tak przedłużać, ale chciałam wspomnieć tylko jedna sytuację, którą mi się przypomniała jak Wam napisałam o tym łapaniu siebie samej w myślach, że to ja jestem moim problemem. Kilka lat temu, jak schudłam już znacznie i fajnie wyglądałam, naprawdę. Byłam nadal na diecie i to wtedy byłą dość ostra dieta, nie wiem jak żyłam po 300kcal albo i mniej z dnia na dzień. Może już tak przywykłam, teraz jak jem mniej i zjem 1200 to też wydaje mi się, że tu cos za dużo i pewnie się pomyliłam. Wracając, wtedy juz bardzo ładnie wyglądałam, stałam na przystanku, to był początek wiosny, czekałam na autobus. Po lekcjach w liceum. Świeciło słońce, takie wiosenne. Stała dziewczyna, spojrzałam, mówię o szczupła, ładnie wygląda, też bym tak chciała wyglądać, mieć takie nogi. I chwile się zastanowiłam po czym dotarło do mnie, że ja już tak wyglądam, a właściwie jestem chudsza nawet nieco. Przypomniało mi się, że jak zaczynałam to chciałam po prostu być szczupła, normalna, nie chciałam być gruba i doszłam do tego celu, więc co ja jeszcze robiłam. Wróciłam do domu i jadłam wtedy chyba spaghetti, normalną porcję, normalnego człowieka, ale później znowu wróciłam do diety, bo bałam się, że przytyję. To nie chodziło wtedy tylko o dietę. Mi się to za bardzo podobało, nadal mi się to podoba. Być może wtedy wiązało się to też z uwagą jaką mogłam skupić na sobie, teraz nie wiem, nikt nie wie, nie chce by wiedział, więc może chce schudnąć tylko. No ale nie będę się oszukiwać, zobaczę co będzie.
Pamiętam jak moja wtedy koleżanka, teraz przyjaciółka powiedziała do naszej grupy chodźmy na ciastko, nie wiem co powiedziałam, ale odpowiedziała mi: no Tobie to by się przydało to ciastko. To było fajne uczucie. No dobra już nie przedłużam, bo ja mam jakieś skłonności do bardzooo długich postów. Nawet jak u Was piszę to się rozpisuję jak u siebie :D

Bilans:
grahamka 40g - 106kcal, masło 7g-52kcal, peperoni 17g-86kcal, pomidor 32g-6kcal, sałata
schab surowy 112g-144kcal, musztarda 27g-25kcal, olej ostry 8g-72kcal, rukola 23g-6kcal, pomidor 113g-21kcal, papryka czerwona 85g-27kcal, ziemniaki młode 220g-156kcal
galaretka porcja 144g - 72kcal
lech 0% ananas i guawa (już ostatni) 120kcal (marakuja lepsza)
Razem: 893 kcal

Mogłabym mieć wyrzuty trochę, ale czuję się teraz bardzo głodna , więc chyba nie muszę ich mieć haha. W sensie w głowie, bo normalnie wiem, że to dobry bilans i większy też byłby dobry.
Waga dzisiaj 85.6kg czyli wróciła sobie do normy sprzed pizzy szybciutko, myślę, że jutro powinna być mniejsza, przynajmniej tak czuję.
Dzisiaj nie poćwiczyłam bo jak siadłam przed 13 do recept to robiłam do 23.50 :)))) I zapowiada się to samo na dwa kolejne dni :) ale dobre, narzekam bo trudne recepty, ale dobrze mieć zajęcie i wpaść tu po całym dniu by się odstresować, a nie wpaść po dniu nic nie robienia.
Dziękuję pięknie, za każdy komentarz i za wszystko, trzymajcie się ;**





💗

niedziela, 26 kwietnia 2020

25.

Dzisiejszy dzień to taki dziwny dzień. Mojej mamie coś odbiło i rzucała się z pretensjami do wszystkich.
Ja dzisiaj zjadłam śniadanie, a na obiad miałam zjeść małą domową pizze, bo zostało ciasta, tym razem dokładnie wyważoną. Tak właśnie było, prawie, bo zapomniałam jej wyjąć z lodówki 2h przed pieczeniem i musiałam czekać do 18 by móc ją zrobić. Zjadłam dlatego później i mam takie uczucie jakby się objadła, przejadła, zjadła za dużo, jakieś wyrzuty sumienia, mimo że nawet nie czułam się jakaś pełna po tej pizzy. W ogóle z mojej wyliczonej pizzy oddałam kawałek tacie, ale w sumie nie wyszło źle, bo to był większy kawałek i pokryło się z piwem bezalkoholowym, które później wypiłam. Do tego wypiłam jeszcze jedno 2%, na szczęście te lechy nie są bardzo kaloryczne.
Później trochę wkurzył mnie chłopak i miałam zły humor. Weszłam tu i zobaczyłam tyle miłych komentarzy, zrobiło mi się bardzo przyjemnie. Poćwiczyłam na orbitreku z tego szczęścia. Niedługo, bo nieco bolała mnie głowa. Właściwie to jeszcze przed ćwiczeniami poczułam się głodna, teraz też, chociaż z drugiej strony czuję w sobie jeszcze pizze. Od razu po zjedzeniu jej jest okej, nie czuję się spuchnięta, nie mam wielkiego brzucha, dopiero dzisiaj rano po wczorajszej pizzy czułam się jak balon. Po pierścionkach widziałam, ze spuchłam, co ten gluten robi z człowiekiem.
Na wadzę było +0.5kg, ale jeszcze mam nadzieję, że to taki chwilowy wzrost po takim posiłku mocno węglowodanowym i do tego to opuchnięcie. Jutro może być nie lepiej bo dzisiaj pizza, piwo, ćwiczenia. No ale nie będę miała pretensji, bo wiem że zaraz to zrzucę. Wczoraj jak robiliśmy pizze to już czułam, że tego potrzebuje, moja głowa jakby przy tym odpoczywała i czuła się normalna przez chwile. Czasami chce być normalna. Dzisiaj jak ćwiczyłam to miałam więcej siły.
Także teraz wracam do diety, a waga powinna szybko spadać po takim weekendzie, jeśli się postaram.
Zamówiłam dzisiaj paczkę z tymi proszkami bolero i jeszcze kilka rzeczy, jak dojdzie to może coś tam napiszę.

Bilans:
wafel ryżowy 9g-35kcal, masło orzechowe 10g-60kcal, banan 24g-23kcal
pizza (ciasto 150g-322kcal, przecier 35g-8kcal, mozarella 50g-79kcal, peperoni 24g-121kcal, ananas plaster 17kcal, ser 10g-30kcal) - 80kcal = 496kcal + jogurt nat. łyżka 15kcal
lech marakuja 120kcal
lech spritz 160kcal
razem: 909 kcal

Ćwiczenia:
Orbitrek: 35min, 13.64km, 300kcal

Wczoraj weszłam na starego bloga i przepatrzyłam trochę po komentarzach, większość to byłą już Unknown, ale znalazłam dwie osoby, które nadal mają swoje blogi lub inne, ale tu są. To było bardzo fajne uczucie dowiedzieć się, że ktoś kiedyś był w tych samych miejscach co ja i jest tu znowu.

Zapisałam sobie kilka nazw, być może okaże się że to jakaś wasza stara nazwa, ale gdzieś już słyszałyście, to wtedy piszcie :D Nie wymieniam tych nazw, które już odnalazłam.
Aisha
Lana
M.
Carly
Olga
Carmen
Na razie zapisałam tyle.
Jestem już jakaś zmęczona dzisiaj, trochę też drażni mnie skóra na twarzy i nie mogę się skupić na pisaniu. Robiłam dzisiaj sobie mikroroller na twarz. Jak mój mózg się dzisiaj jeszcze obudzi to wejdę do Was poczytam, popiszę i odpiszę na komentarze ostatnie, a jeśli nie to będę nadrabiać wszystko jutro między receptami.
Chciałabym by ta notka była zgrabniejsza, zawierała lepsze słowa, ale ciężko mi się już skupić, bo o dziwo jestem śpiąca, więc może nie będę pisać już nic więcej dzisiaj, nawet nie pamiętam co jeszcze chciałam Wam napisać. Powinnam sobie zapisywać.

Trzymajcie się kochane ;***






💗

sobota, 25 kwietnia 2020

24.

Dzień pizzy

Bilans:
Wafle 20g-77kcal, almette 16g-40kcal, humus 5g-12kcal, masło orzechowe 8g-48kcal, pomidorki koktajlowe 28g-4kcal
Pizza ok. 590kcal (ciasto) + przecier pomidorowy(jakieś 16kcal), ser mozarella(300kcal?), kilka plasterków cienkiej kiełbasy peperoni (jakieś 120kcal)
Razem: jakieś 1206kcal

Waga dzisiaj rano taka jak przez ostatnie dwa dni, czyli 85.6kg przez trzy dni, dzisiaj już się zaczęła wahać, ciekawe jak będzie jutro. Mam nadzieję, że trochę tak pizza dzisiaj rozruszała metabolizm. Zobaczymy czy to jakoś działa.
Właściwie, to już po 2 kawałkach byłam najedzona, ale jak tu nie zjeść pizzy, którą się robiło dwa dni tyle czasu wygniatając :D
Gdyby się tak okazało, że to faktycznie tak może działać przyśpieszająco na wagę, to byłby jakiś cud haha
Najprawdopodobniej od poniedziałku zacznę znowu ćwiczyć, bo jednak chce by to ciało troche pracowało, zawsze jednak wtedy lepiej wygląda i na pewno lepiej działa to wszystko. Trochę się bałam w tym tyg. szczerze mówiąc, że jak zacznę ćwiczyć to waga stanie. Także będę miałą w przyszłym tygodniu porównanie. Wiem, że oczywiście od ćwiczeń się nie tyje :D tylko chodzi mi o sam fakt, że waga by stała i mogłoby to trochę demotywować, a tak to będę wiedziała, że to może być faktycznie ten powód.

Trzymajcie ;*


💗

piątek, 24 kwietnia 2020

23.

Na wstępie tylko odpowiem krótko na komentarze pod wczorajszym postem.
Ja sobie zdaję sprawę z tego, że będąc na bilansie 500 sama proszę się o efekt jojo później. Utrzymanie czegoś takiego graniczy z cudem. Chciałabym by było tak pięknie, że schudnę jeszcze z 10kg tak i chciałabym wtedy podnosić bilanse, mając przy okazji świeżą głowę by nie zwariować. By w ogóle dotrwać do takiego momentu. Tylko, że tu nie chodzi tylko o to. Gdybym chciała tylko schudnąć to odchudzałabym się jak każda normalna dziewczyna. Wiem, że to by przyniosło efekty, bo przecież raz się udało. Dla mnie to nie jest tylko dieta. Ja się po prostu lepiej tak czuję. Każdy może być na zwykłej diecie, a nie każdy na takiej. To jest coś co jest moje, trochę jakby kiedy to mam to tym żyje. To daje mi szczęście, choć często też pewnie będę się przez to czuła smutna czy zła. To jest taki element w moim życiu na który sama mam wpływ, jeśli ja tego nie zepsuję to nikt mi tego nie zepsuje. To nie odejdzie ode mnie samo.  Mi nie chodzi tylko o to by schudnąć, ja po prostu znowu chcę czuć ten klimat tego wszystkiego, bo dzięki temu zapominam o tym co przeszkadza mi w normalnym życiu, a żyję tą fascynacją, jakby świat się zatrzymał, jakby wszystko inne się nie liczyło.  Nie wiem czy to rozumiecie. Po prostu dla mnie to jest dobry sposób by o wszystkim zapomnieć. Wiem, że efekt dietetyczny może być różny, ale też nie zakładam z góry porażki, bo niektóre rzeczy się zmieniły. Teraz potrafię coś zjeść i czuć się nadal dobrze jak człowiek. Jem różne rzeczy nie tylko jakieś wafle czy jogurty. Więc to i tak zmiana.
Ja mając ten bilans 500 czy 600, coś takiego z hakiem, patrzę na to i myślę czasem, to za dużo. To taka duża liczba. Ja wiem, że jadłam kiedyś po 100-200-300kcal dziennie chodząc do liceum przez bardzo długi czas, a bilanse 500 były bardzo duże, dlatego teraz czasem nadal tak myśle. Z jednej strony wiem, że to nienormalne schodzić nawet niżej, a z drugiej chciałabym tego. Staram się póki co nic na siłę bardzo. Jeśli czuję, że chce jeszcze zjeść kolacje, to ją robią, ale jeśli mnie nie ciągnie, to nie. Już za niedługo mogę żałować, że nie mam wyższych bilansów, ale mam nadzieję, że wtedy się podniosę i nie skończy się to tak.
Dla mnie po prostu zwykłe odchudzanie nie wchodzi w grę, na pewno nie teraz, kiedy chce się tak czuć, kiedy tak bardzo mi to pasuje i kiedy dzięki temu nie myśle o problemach. To jednocześnie jakby było lekarstwem i trucizną.
Zresztą zawsze tak miałam, że chciałam zaniżać każdy bilans, na diecie od dietetyczki też tak było, ochota była wielka by zmniejszyć chociaż porcje, ale ona zawsze mówiła, Klaudia tylko jedz to wszystko tak jak masz podane, w tych ilościach, nie mniej, bo nie schudniesz. No to się pilnowałam, ale wtedy też moje życie było inne, weselsze, więc dieta byłą dodatkiem by schudnąć, a nie celem do życia.
A zagubiona to ja jestem całe życie, co chwile z innego powodu. Czasami nawet to lubię, jestem przez to bardziej dzieckiem, nie muszę być taka dojrzała jaka bardzo nie chcę być. Życie młodych ludzi jest łatwiejsze niż starszych.

Bilans:
Wafle ryżowe 20g-77kcal, almette 13g-32kcal, masło orzechowe 8g-48kcal, banan 27g-26kcal, pomidorek koktajlowy 30g-5kcal
Dorsz 150g(surowy)-116kcal, ziemniaki 160g-139kcal, kapusta kiszona 250g-80kcal, olej łyżeczka 45kcal
Razem:568kcal

Poza tym zawsze istnieje możliwość, że gdzieś się z czymś pomyliłam przy obliczeniach, więc chce mieć ten zapas.
Dzisiaj się trochę poopalałam, zrobiłam chemię leków, ciasto na pizzę, wyrabiałam je jakieś 1.5h.



Wybaczcie, że w Was nie wierzyłam, że zechcecie przeczytać <3 
Dziękuję
💗

czwartek, 23 kwietnia 2020

22.

Dzisiejszy dzień trochę lepszy pod względem psychicznym, bo mogłam posiedzieć na słońcu i zawsze to jakieś zajęcie.
Waga dzisiaj znowu oszalała pokazała mi 85.6kg czyli -0.9kg od wczoraj i przedwczoraj, bo jad dostałam okres to zatrzymała się na 86.5 kg. Ciekawa jestem jak będzie jutro. Po takim spadku normalnie oczekiwałabym zatrzymania wagi jak nie wzrostu. Dlatego boję się, że jutro będzie więcej mimo, że nic złego nie zrobiłam.
W sobotę robię pizze, bo żyje nadzieją, że waga nie wzrośnie a coś spadnie jeszcze. Poza tym chce ją zrobić w weekend, kiedy widzę się z chłopakiem i kiedy wszyscy są w domu, by każdy mógł zjeść.
Dzisiaj się opalałam, słońce już nie bierze jak ostatnio i trochę mi wiało, ale i tak miło spędzony czas, poczytałam książkę, więc zawsze coś innego.

Bilans:
Chleb żytni 27g-62kcal, humus 8g-19kcal, sałata, polędwica 8g-10kcal, pomidorek koktajlowy 28g-4kcal
Ziemniaki 180g-157kcal, bigos 250g-110kcal
Dwa wafle ryżowe 22g-85kcal, masło orzechowe 19g-113kcal, banan 62g-60kcal
Razem: 620kcal

Zdecydowanie lepiej by było, gdybym na kolację zjadła jeden taki wafel, ale nie wiedziałam, że wyjdą takie kaloryczne.

Dzisiaj w ogóle po połowie dnia zaczęłam się czuć opuchnięta. Mniej więcej po obiedzie. Później poszłam się ubrać bo jechałam z mamą podlać kwiatki na cmentarz i przypomniało mi się, że mimo iż schudłam już coś to i tak jestem gruba i we wszystkim nadal źle wyglądam. Chce już tą 7. Najgorsze jest to, że ja kojarzę wagę z różnymi etapami w moim życiu, pamiętam mniej więcej co wtedy myślałam, jak jadłam.
Jak pojechałam do dietetyczki to ważyłam 93kg, to było w marcu (końcówka) 2018, to była tragedia, byłam kwadratowa, mam wrażenie że mimo wszystko mając niedawno 90kg nie byłam taka kwadratowa, ale może to tylko wyobrażenie.
Po miesiącu schudłam do 86.5kg, czyli w sumie bardzo dużo jak teraz na to patrzę, wow. Czułam się o niebo lepiej.
Na początku czerwca, ważyłam 80.5kg, to już była ogromna zmiana. Jak to możliwe w ogóle, że schudłam 13kg od końca marca do początku czerwca. Jakoś nie widzę by teraz też miało to tak wyglądać. Byłoby cudownie. Później waga przestałą spadać, biegałam, trzymałam się i gówno, więc się zniechęciłam. Zaczęły się wakacje, pojechałam ze znajomymi nad morze, podobało mi się jak wyglądałam, mimo ze było to 80kg. Czułam się czasem nawet szczupło. Nie jadłam tam dużo, trochę piłam, na wizycie u dietetyczki na początku lipca pojawiło się 79kg. Czyli po miesiącu trzymania się wszystkiego spadło kg i to pewnie przez hulanki nad morzem. Zniechęciłam się jeszcze bardziej. Poza tym co to za wakacje bez alko. Później były wakacje do Wenecji, nie jadłam dużo bo było to śniadanie i jedna pizza, do tego dużo chodziliśmy, bardzo, piliśmy też alko, więc to pewnie dodatkowo, no ale przytyłam 2-3kg. Pojechałam na wizytę i pierwszy raz ta babeczka była niezadowolona. Źle się z tym poczułam. Potem jak wysłała mi dietę na email to dopisała i bierz się do roboty. Przykro mi się zrobiło. Poczułam się taka obnażona, upokorzona. Jakbym tym straciła w jej oczach. Trzymałam się diety, choć nie wiem czy aż tak bardzo, bo to był początek roku akademickiego, zaczęłam chodzić na siłownie. Dużo po kilka godzin, najbardziej lubiłam chodzić późno w nocy. Chodziłam z koleżanką. Po tak długim treningu chciało mi się więcej jeść, czasami robiłam coś na kolację, w sumie niedużego, jakiegoś banana. W dzień też czasem więcej zjadłam. Pojechałam do niej, na wadzę nie schudłam nic, ona w wejściu powiedziała, że lepiej wyglądam, że schudłam chyba. Waga pokazał, że nie. Może coś tam się z tłuszczu ruszyło, a mięśni przybyło, ale na wadze brak zmian. Miała mi wtedy dać jeszcze jakieś posiłki potreningowe, nie umówiłyśmy się wtedy pierwszy raz na kolejną wizytę, tylko miałyśmy to zrobić emailowo. Wysłała mi dietę, nie wysłała posiłków potreningowych. Dieta była ułożona trochę na odwal, były rzeczy, które miała zapisane, ze nie lubię, posiłki do mnie nie pasujące, niesmaczne. Brak tez tych po treningu. Nie dopraszałam się, bo babka miała wtedy jakieś problemy z synem, coś ze zdrowiem, więc na pewno miała swoje kłopoty. Zastanawiam się czy wtedy nie umówiłyśmy się na kolejną wizytę, bo czuła że mogę więcej nie przyjechać czy to przez te problemy. Teraz jak to piszę to wydaje mi się, że ona przestała być moją dietetyczką w chwili, kiedy poczułam się jakby odrzucona, obrażona. Wtedy straciła moje zaufanie. To nie było miłe. Ja nie potrzebuję takiej motywacji, bo takie coś mnie tylko pogrąża.
Później to już bywało różnie, pamiętam ze były różne łupie diety, znaczy 'głupie'. Najpierw przytyłam, pewnie to było jakieś 86/85, moze wyżej, nie wiem 88, nie pamiętam. Zaczęłam dietę baletnicy, 2 dni głodówki, 2 dni nabiał itd. schudłam wtedy jakoś dużo na raz, jadłam 500kcal. Ta dieta była krótka, a ja schudłam na niej 5kg na pewno. (to chyba 10 dni) Słyszałam komplementy do koleżanki, że schudłam, to mi chyba trochę zepsuło w głowie. Zaczęły się wtedy święta wielkanocne, dobre wino w domu i apetyt większy, jadłam, spuchłam ,później nie przestałam jeść. Wróciłam na studia, minęła chwila kiedy w nocy zamawiałam dużą pizze peperoni. Nie wiem ile przytyłam.
Znalazłam jakąś super dietę na yt. Na śniadanie jajka dwa i jabłko, później znowu jabłko i jajka, na kolację owsianka. Zupełnie bez sensu, nie rozumiem tej diety. Na kolacje owsianka, kto robi takie rzeczy, węgle na kolacje celowo na diecie, no proszę. Dieta miała mi dać -5kg conajmniej jak nie więcej, dała może -3kg. Później już mi się nie chciało. Zaczęły się egzaminy, nauka. Byłam w domu. dużo jedzenia, kiedy chciałam i ile chciałam, objadanie się. Drożdżówki, czekolady, no wszystko. Piwko w basenie do nauki, jedno, drugie trzecie. Oj tyłam na poczekaniu, tłumacząc się egzaminami. Nie wiem do jakiej wagi. Ledwo skończyły się egzaminy i pojechałam na obozy sportowe jako opiekunka. 3 tygodnie, jadłam jakoś regularnie, w pierwszym tyg. dużo ruchu, mega dużo ruchu, mało jedzenia, bo nie było kiedy z dzieciakami, w drugim już normalniej, mniej ruchu, dojechała moja koleżanka, ja już miałam trochę wyjebane, czasem coś się kupiło w automacie. 3 tydzień nowe miejsce, dużo jedzenia, różności, można było sobie robić sałatki greckie z czego się chciało, wszystko było gotowe. No raj. Ciasta na desery, na obiad 2 lub 3 wybory. Ale ja nie jadłam. Na początku pierwsze dwa dni może, później coraz mniej, czasem w ogóle. Miałam najstarszą grupę. Chłopaki po 18 lat nawet. Fajni. Ogólnie lubiłam każdą moją grupę, kochałam te dzieci jakby były moje i pewnie nigdy ich nie zapomnę, bo taka już jestem. Ale albo byłam w ruchu, albo pojawił się raz problem, że coś odwalali przy stołówce, ja dostałam ochrzan od kierowniczki, choć przypuszczam, że trochę specjalnie to zrobiła, więc musiałam ich ochrzanić. chyba jeden chłopak wtedy powiedział do mnie, o co Ci chodzi babo, albo mi się wydaje. Było mi strasznie przykro, byłam zła. Poczekałam aż każdy z nich weźmie jedzenie, powiedziałam, że czekam na korytarzu i wyszłam. Nie zjadłam obiadu, poczułam że chociaż tak mogę wykorzystać moje zmartwienia. Słyszałam gdzieś przy stoliku u nich jak jeden powiedział do drugiego, że co ona nie je. Poczułam satysfakcje, poczułam się wtedy dobrze. Następnego dnia, nie zjadłam śniadania, na obiedzie mnie nie było bo musiałam jechać z jednym chłopakiem do szpitala, na kolację nie miałam ochoty. Byli bardzo mili tamtego dnia, jak przyjechałam ze szpitala z tym chłopakiem to bili mi brawo haha, naprawdę byli kochani i tak. Wtedy po tym obozie nabrałam tempa, nie chciałam by może życie stało w miejscu, przypomniało mi się jaka jestem naprawdę, pełna życia, humoru. Ludzie tam dostrzegli i polubili mnie za mój humor, za to jaka byłam.Nie chciałam tego stracić znowu. Wróciłam starałam sie dzień w dzień coś robić. Miałam też wtedy super kontakt z tą moją przyjaciółką, bo byłyśmy razem na tym obozie. Ona też chciała żyć szybszym tempem, nadarzyła się okazja by jechać do pracy nad morze dla niej, był tam mój były przyjaciel. Zanim jechała to też mówiła, że będzie tęsknić, że też jej przykro. Siedziałyśmy u mnie w pokoju z klimatem świeczek i sobie gadałyśmy, było miło, to była taka atmosfera przyjaźni, miłości przyjacielskiej. Znowu miałyśmy siebie do oparcia, po tym jak wcześniej pogorszy nam się kontakt. Pojechała. Przestała się tak dużo odzywać. Jpóxniej coraz mniej i mniej. Znalazła koleżankę, która bardziej do niej pasowała, imprezowiczka, co tydzień w klubie, nawet częściej. Pasowało im to. Stałam się niepotrzebna. Później doszła sprawa z sylwestrem, gdzie pokazała że dba tylko o siebie i tyle. Przykre, ale prawdziwe. Odbiegłam, przepraszam, chociaż możliwe ze nikt nie przeczyta tej książki, ale chce to napisać choćby dla siebie.
Po powrocie z obozu żyłam szybko, aż dopadło mnie przeziębienie, mocne, antybiotyk, gorączka 39.6. Później angina. Przejebane 2 lub 3 tyg w łóżku. Nie było mowy o diecie, nie chciało mi sie nic, czułam się źle cały czas. W ogóle byłam w trakcie robienia prawka, więc bałam się też niskich bilansów. Później trochę schudłam, bo pod koniec września jechałam na wakacje, więc trochę się udało. Na początku na zdjęciach wyglądam nawet ok, później już więcej jadłam. Przynajmniej byłam opalona jak wróciłam na studia nie było tak źle. Później jadłam na szybko kanapki. Po czym wzięłam sie za siebie codziennie interwały na orbitreku, krótkie ale mocne, deski, brzuszki itp. wzmacniające. Zaczęłam się jakby powiększać. Szukając czegoś w necie znalazłam dietę ketogeniczną. Nakręciłam się zaczęłam. Na początku czułam się gorzej, nie wiedziałam co jeść, jadłam gówno, parówki, kabanosy, ser. Bezsens, fuj. Przestałam ćwiczyć, bo miałam ciemno przed oczami. Później nie chciało się wracać do ćwiczeń. W trakcie zmniejszyłam też kcal, więc nie dość że bez węgli, bo wtedy jadłam ich już naprawdę minimum jakieś 10-20g dziennie max. to do tego 500kcal, może i mniej. Czułam się okropnie wycieńczona, do tego masa nauki na studiach. Raz jak zjadłam czekoladę na noc to nie mogłam w nocy spać. Taka informacja apropo cukru. Po tej diecie trochę schudłam ,chociaż bardziej wizualnie nie na wadzę. Trwała nawet długo. Boże Narodzenie. Powrót do jedzenia węgli. Już nie wróciłam na tą dietę. Niedużo czasu minęło i znalazłam IF, zaczęłam jeść wg okienka. Szło okej, chociaż na początku czułam głód. Często był to jeden posiłek, bo wstawałam późno, jadła i na uczelnie, jak wracałam to było za późno. Chyba waga coś ruszyła wtedy. No i przyszła sesja, zaczęłam jeść codziennie czekoladę :) tak :) orzeszki i karmel, w godzinach IF, wtedy waga właściwie nie wzrosła od razu. Wzrosła jak zapomniałam o IF i o wszystkim. Po egzaminie ferie, ledwo się zaczęły, ja angina. I tak przeleżałam prawie 2 tyg, na końcu miałam półmetek. Poszłam z antybiotykiem. Wyglądałam wtedy źle jak patrze na zdjęcia, w lustrze tego nie widziałam aż tak, ale sukienka tam gdzie przylegała, to była opięta. Załamka. Wróciłam na studia, chciałam się coś poodchudzać, nie pamiętam jak to było, ale zaraz zamknęli uczelnie, a ja chyba nie zdążyłam zacząć diety nawet. Początek kwarantanny jedzenie all the time. +2kg i tak oto pojawiła się znowu 9 z przodu. No i trafiłam tu raz kolejny. Stało się to chyba tak, że zaczęłam jeść zdrowo, dietetycznie już minęło kilka dni. Robiłam sałatkę na kolację nieduża porcja, wszystko ważyłam. Mój tata zaczął się ze mnie śmiać, że co to ma być, żeby to chyba działało to tu nie powinno niczego być. Zabolało, boli nawet teraz. Nim zaniosłam sałatkę do pokoju chłopakowi i sobie, musiałam odetchnąć by nic nie pokazać. Po jakiejś chwili przyszli moi rodzice, bo dzień wcześniej miałam imieniny, a że mój tata dopiero tego dnia wrócił to przyszli dzień później. Dali mi wino, czekoladki i kasę. Tak kurwa paradoks, czekoladki. Przez kilka dni jadłam te słodycze, które dostałam, od chłopaka miałam bardzo dużo. Później jakoś trafiłam znowu tu.
Szczerze, nie wierzyłam, że zostanę tu na dłużej niż kilka dni. Każda wcześniejsza próba trwała moment, kiedy tu wracałam. Nie było z kim tu pisać, nic mi to nie dawało. Tym razem stał sie cud, bo okazało się, że jest tu nas tak dużo i dostałam wsparcie, zainteresowanie. Mogę tu zostawić swoje problemy. Mogę dzięki temu oderwać się od nich, bo moja głowa jest teraz gdzie indziej. Znowu przestały się liczyć niektóre sprawy, bo mój organizm nie marnuje energii na emocje i wrażliwości, trochę też przez to tracę, wiem ale mniej boli. Nie potrzebuję ludzi, którzy mnie zostawili, bo wchodzę tu i czytam co u Was, to społeczeństwo mnie zaspokaja, nie szukam kontaktu tam gdzie mnie nie chcą. Mam go tu. Czuję się rozumiana i wspierana. Choć nagle każdy może zniknąć i nigdy się nie odnaleźć, to czuję że w obecnej chwili Was tu mam i to mi wystarczy. Co ma być to będzie. Póki co ciesze się, że nadal tu jestem i chce zostać.
Tak naprawdę nie to Wam chciałam napisać, tylko ta część mojej historii wyszła tu przypadkiem. Choć to nawet nie 1/3 moich przygód z dietami, to po tym widzę, że całe moje życie kręci się nad tym. Odkąd w to weszłam czytając kiedyś bloga jakiejś dziewczyny, która była baletnicą i która tak mnie zainspirowała, to jestem tu cały czas w tym świecie. To wszystko ma wiele barw, ale niekoniecznie szczęśliwych.
Chciałam Wam tylko napisać, że po prostu każda waga kojarzy mi się z tym, że wtedy byłam gruba. Gdy przytyłam do 76 to czułam się okropnie gruba, więc jak mam się teraz czuć lepiej kiedy zejdę do tej wagi? Która zresztą jest tak daleko. Zaczynałam pierwszy raz z wagą 72kg i czułam się gruba, za gruba na wszystko, to jak będę się czuć znowu z tą wagą. Tyle pracy i możliwe, że nigdy nie poczuję się dobrze. Przechodziłam przez te wagi i zawsze byłam gruba. Teraz tyle przede mną, więc ile jeszcze będę gruba? Z 72 zeszłam do 59, moja najniższa waga, teraz zrobiłabym wow. Niemożliwe. Chce taka być, ale czy ja dam radę? Przecież zawsze wycofuję się przed metą. Nie wiem, obym wytrwała bo inaczej to nie ma sensu i zaraz będę znowu grubsza w tym kole.
Pewie powinna m zwiększyć bilanse, ale co poradzę że na 500 leci, a na innych nie. Może zrobię to po czasie. Proszę trzymajcie kciuki bym nagle nie zaczęła się objadać i nie odpuściła sobie. Bo u mnie objadanie może trwać kilka miesięcy. Ech...

Także jak piszę, że post będzie szybki lub krótki, to chyba teraz wiecie dlaczego. Nie łudzę się, że przeczyta to ktoś w całości bez pomijania, bo ja gdy wracam na swojego starego bloga po latach to się pomijam bo mi się nie chce tych moich długich wywodów czytać. Z doświadczenia wiem, że takie posty mają małe zainteresowanie i mało komentarzy, bo nie oszukujmy się, kto normalny pisze zamiast posta książkę? Przecież to się nadaje jako lektura, zamiast serialu, czy simsów, nawet kubek kawy może być za mały. Popcornu by Wam zbrakło.
Trzymajcie się.
Dzisiaj dodaje zdjęcie swoje sprzed kilku lat, gdzie waga była ponad 70, ale lubie te zdjęcia.
Te zdjęcia pewnie usunę niebawem.


💗

środa, 22 kwietnia 2020

21.

Piszę dziś szybki post i lecę dalej oglądać Kalifat. Świetny serial. Każdy młody człowiek powinien go obejrzeć, a w szczególności kobiety, bo nigdy nie wiadomo, a jak widać łatwo namieszać ludziom w głowach. Lepiej być uprzedzonym i świadomym czegoś, zatem bardzo polecam.

Olej łyżeczka z bazylią, papryką ostrą i pomidorami 45kcal, polędwica sopocka 24g-30kcal, jajka 120g - 168kcal, pomidor 80g-15kcal (tym razem jajecznica z jajek nie z papryki :DD)
Pierogi ruskie 80g -148kcal, masło łyżeczka 37kcal
Pół kromki chleba 23g-59kcal, masło 2g-15kcal, pomidor 18g-3kcal
Wzięłam jeszcze z lodówki kabanosa mini (takie dla dzieci) + musztarda to jakieś 50kcal
Razem: 570kcal

Na obiad miałam zjeść więcej pierogów i na tym zakończyć, ale były tak zmrożone ze sobą, że dwa mi się rozpadły w gotowaniu i zostały mi tylko dwa małe. Później czułam chęć by coś zjeść, a ostatnio już tego nie było. Zatem by mieć spokojną głowę zjadłam pół kanapki i wzięłam jeszcze tego jednego kabanosika.

Ćwiczeń jeszcze nie było,bo trochę nie chce mi się przewracać z okresem, jutro już 3 dzień to mogłabym jutro coś zrobić.
Na wadzę dzisiaj 86.3kg czyli 0,3kg mniej, to dobrze.
Nic dzisiaj nie robiłam właściwie, to jest takie przygnębiające. Jutro już będę się opalać w końcu, poczytam książkę, zrobię w końcu pranie, może zacznę kolejne recepty.
Zrobiłam ładny kalendarzyk z zapiskami z kwietnia, kalorię, spalone, waga itp, wstawię w podsumowaniu na koniec miesiąca, dzięki temu zobaczę jak to wyglądało, co pomagało a co szkodziło.

Wczoraj pisałam taka zła przez te studia, przez to że ni chcą nam robić kolosów przez internet ani nic, a dzisiaj okazało się, że prawdopodobnie egzaminy na lekarskim będą online, muszą dopracować jak to zrobią, poza tym mamy mieć nie 25% materiału zaliczone przez internet, ale wszystko. Także podobają mi się te zmiany, nie wiem kiedy to weszło, może do nas z opóźnieniem dociera. Napisali im też, że jest to nieprawdopodobne byśmy wrócili 15go maja na uczelnie, więc myślę że muszą już mieć jakieś info. Mam nadzieję, że u nas też się ogarną i przestaną czekać w nieskończoność, bo wiem, że lekarski ma ferie od 2 roku studiów, a wakacje od 3go roku, ale na litość boską niech ta farma zacznie się stosować do ogólnych zasad. Na razie to wygląda jakby szefowa farmakognozji byłą ważniejsza od ministerstwa. Czekam aż wyjdzie na nasze i te cwaniaki się zorientują, że muszą nam zrobić wszystko online. W ogóle nie ogarniam, jakby zrobili to już dawno to mieliby wcześniej wakacje, ew. tylko egzaminy XD,  a oni wolą teraz wszystko nadrabiać.

Dzisiaj miałam wykład online, baby nie lubię bardzo, ale wykład momentami był ciekawy, nawet słuchałam grając w simsy. Nagrałam ekran, więc jak zrobię screeny to Wam wstawie co ciekawsze bo było właśnie o odchudzaniu i cellulicie.

Trzymajcie się !




Taka mogłabym być szczupła i opalona 
💗

wtorek, 21 kwietnia 2020

20.

Właśnie skończyłam oglądać 3 sezon "Ozark" i nie spodziewałam się takiego zakończenia, pojechali nieźle. Tak w pozytywnym znaczeniu, element zaskoczenia wow, nadal jestem w szoku, do tego ta akcja trochę taka z humorkiem. Świetne! Haha

Bilans:
Grahamka 40g-106kcal, humus 16g-37kcal, polędwica 14g-18kcal, pomidor 56g-11kcal
Pulpety w sosie pomidorowym 212g-242kcal, ziemniaki 160g-139kcal, kapusta kiszona 160g-51kcal
Razem: 604kcal

Zaczął mi się dzisiaj okres, waga 86.6kg, czyli taka jak wczoraj, więc właściwie to dobrze, biorąc pod uwagę to że tak nagle spadła i początek okresu. Muszę się zmierzyć, ale może po okresie.

Dzisiaj to jestem jakaś zmęczona, osłabiona. Pod koniec dnia już nie chciało mi się nawet grać w simsy, wolałam leżeć i słuchać muzyki. Sanah ma takie piękne piosenki, polecam np. koronki, idź itp. Śliczne są.

W czwartek i piątek ma być cieplutko 19 i 20 stopni, będę się opalać, zdecydowanie.

Tak poza tym to chyba nie mam o czym pisać, nic się nie dzieje. Jakieś to takie wszystko bez emocji w moim życiu ostatnio.
Zamówiłam dzisiaj delikatne mydło do włosów sobie i mamie, wcierkę na porost banfi i maski na włosy, tylko że byłam taka ogarnięta, że zamiast wziąć jedną maskę to wzięłam trzy kurwa :) tak to ja. Zawszę roztargniona. I gdybym nie zamówiła sobie innej, a mamie innej to spoko bo byłaby jedna w nadmiarze, ale zamówiłam jej jedną, sobie jedną i dwie są dodatkowe :). Także super, tyle dobrego, że jedna kosztuje 16zł a nie 50zł, jednak i tak mam nadzieję, że może uda to się skorygować, wysłałam im dzisiaj email.

Jest jeszcze sprawa, która mnie stresuje. Te pojebane studia. Ci pojebani asystenci itp. Nic nie potrafią zorganizować jak trzeba. A to nie działa platforma, nie można się doprosić o zadanie, bo przecież nie mogą Ci wysłać na email, tylko mus i być przez głupią platformę na email. Dlaczego?
Jeszcze to pierdolenie, że nie możemy pisać kolosów czy zaliczeń z gówno przedmiotów przez internet? Ja się pytam, kurwa dlaczego? Dlaczego jakaś ochrona własności intelektualnej, gdzie co roku jest ten sam test, czy surowce kosmetyczny pseudo przedmiot, nie mogą być zaliczone przez neta? Albo immunologia, która opiera się tylko na teorii i było z niej 5 zajęć? No dlaczego kurwa? Na co my czekamy? Bo ja nie wiem :) Później wrócę na uczelnie i pewnie będę pisać po 5 kolosów w tygodniu, które nie wyglądają jak normalne kolosy, a bardziej jak egzaminy. Także kurwa świetnie. Nienawidzę ich. Spaliłabym ich te katedry :))))))) Te studia mnie tak wkurwiają, że aż trudno to opisać. Jak ktoś chce iść na farmę, to serdecznie odradzam, bo można dostać pierdolca. Ja to jestem tak nerwowa przez nie, tym bardziej, że ja nie umiem odpuścić jak niektórzy, albo liczyć na szczęście, ja muszę zdać za pierwszym bo inaczej będę się źle czuła, przestanę w siebie wierzyć i boje się, że wtedy się nie zbiorę w sobie. Ja mam chyba naprawdę zapędy samo destrukcyjne, że tam jestem. :)
Ostatnio baba z tych surowców wysłała nam wiadomość, że nie ma możliwości by zaliczenie odbyło się online z ironicznym uśmieszkiem, napiszemy je jak wrócimy na uczelnie i mamy teraz czas by się uczyć. :) Wszyscy kurwa mówią, że spoko, pewnie nam trochę odpuszczą, to jak ktoś tak uważa to nie ma pojęcia co to studia. Bo te... nic na nie odpuszczą, wiedziałam, że ich myślenie jest takie, że mamy teraz kurwa czas (mimo, że ciężko im coś wysłać tylko biorą kasę za nic) i przyszłą wiadomość od tej rozdartej baby i co ? Miałam racje, mamy kurwa czas :))))
Wybaczcie, że tyle tu naprzeklinałam, ale mnie tak ponosi jak o tym myślę i tak mnie to stresuję, że oni są tak nieogarnięci. To wyjdzie tak, że my zrobimy jeszcze więcej niż to przewidziane, teraz nam dają jakieś głupoty by coś robić, a później i tak będziemy robić co mieliśmy. Ja mam ogromną nadzieję, że nie wrócę tam juz w tym roku i że będą musieli to zrobić online. Boże jaka ja bym miała satysfakcje, chyba zacznę się o to modlić całymi dniami. Ughhhhh...
Dobra kończę, ale musiałam to napisać, bo mnie to stresuje.

Poza tym to już chyba nic, trochę boli mnie głowa. Obejrzę cos jeszcze, może kalifat, bo jest mocny i idę spać.
Trzymajcie się !




💗

poniedziałek, 20 kwietnia 2020

19.

Dziwne, ale po 2 jestem śpiąca, więc dodaje post i idę spać (bez simsów i serialu :O :D). Może to też wpływ wina.

Bilans:
Berlinka chilli 122kcal, musztarda 9kcal
Mięso mielone z szynki grillowane 165g-239kcal, ziemniaki 140g-122kcal, kapusta kiszona 140g-45kcal, keczup 36kcal
Wino Liebfraumilch 470g - 385kcal
Razem: 949kcal

Gdyby to wino mogło się nie liczyć... Alkoholu po co ci kalorię?

Bilans byłby ładniejszy bez wina, no ale czasem trzeba się spotkać na kamerce z koleżanką, by nie stać się zbyt aspołeczną, a ostatnio mam do tego skłonności. Jutro spotkanie z przyjaciółką. Normalnie nie rozrabiam wina wodą (to zbrodnia) ale dzisiaj musiałam, jutro pewnie dodam jeszcze więcej wody, chyba że zmienię trunek. Alkoholu nie miej kalorii.
Ciesze się chociaż z tego, że nie szaleje za jedzeniem, nawet po wypiciu. Jakoś jest bo jest, przyzwyczaiłam się, ze ostatnio bez kolacji, ten burger to był wyjątek, gdyby nie ta przejażdżka to by się bez niego obyło.
Ciekawe jak waga jutro, wydaje mi się, że może pójść w górę lub się zatrzymać, jutro powinien mi się zacząć okres, a do tego po alkoholu zatrzymuje mi się woda i jestem spuchnięta, co okropnie widać po twarzy.
Jakoś to będzie, oby do przodu, wierzę że mogę, bo już się jakoś posuwam naprzód, nie stoję. Właściwie to każdy dzień bez zachcianek, słodyczy, podjadania, jedzenia na noc powinien być już dla mnie dniem udanym, więc co narzekać. Będzie dobrze, u mnie, u Was, z każdym dniem jest nam lepiej, nawet jak wydaje się, że nie.

Stolen Here




Leżę teraz w łóżku już i tak sobie jeszcze myślę, że to może być ten moment, ten w którym dobrze się rozpędziłem i nastawiłam, rozkręca się, przyzwyczaiłam się, wyczułam, to moje, kontrola jest. To może być to, ta zmiana i siła, choć nie chce zapeszyć, bo może tylko za łatwo idzie i tak mi się wydaje. Burger i wino mówią, ze to nie to, ale ten spokoj w środku, opanowanie w tej chwili i przy przygotowywaniu posiłków mówią, że się zaczęło. Oby to było to. 

💗

18.

Jednak wczorajszy dzień nie był taki wolny, więc dopiero teraz dodaje post.
Cały dzień coś robiłam, zostałam fryzjerem w domu, pierwszy raz strzygłam (nie wiem czy to dobre słowo tu) włosy maszynką. Najpierw mojego tatę, później brata. Nawet fajnie wyszło, mają trochę fryzurki jak piłkarze, takie grzywki.
Później próbowałam ściągnąć simsy ze wszystkimi dodatkami, tyle z tym roboty, a później okazało się, że to format na windowsa, a u mnie na macu nie pójdzie (: .Także jakby ktoś miał jakiś link do simsów z dodatkami na maca, to poproszę.
Na koniec naszło mnie na jazdę samochodem, więc wybraliśmy się z chłopakiem pojeździć, odkąd zrobiłam prawko to uwielbiam prowadzić, trochę mnie to też odstresowuje i mam zajęcie. On w trakcie stwierdził, że coś by zjadł. Zajechaliśmy na stacje i wziął też burgera dla mnie, nie mogłam się zdecydować. Najpierw myślałam by zachować tą siłę i nie zjeść,  później, że może wezmę gryza, bo mam ochotę spróbować, one są takie słodkie w smaku (chyba przez keczup). Zastanawiał się jeszcze nad MD, tam bym nie zjadła, bo nie miałam ochoty. W końcu zjadłam całego, czyli 600kcal, których nie chciałam. Miałam wyrzuty sumienia, chociaż jak szłam spać to czułam się trochę głodna. Ogólnie zaplanowałam, że spale te 600kcal na orbitreku, ale siedzieliśmy prawie do 3, więc już dałam spokój i poszłam spać, bo rano zajęcia online.

Bilans:
Grahamka 30g-80kcal, humus 18g-42kcal, polędwica 18g-23kcal, papryka czerwona 50g-17kcal
Ziemniaki 148g-129kcal, kapusta kiszona 100g-32kcal, keczup 1 łyżka-28kcal, grillowany kotlet ze schabu 77g-99kcal, łyżeczka oleju kokosowego 45kcal
Burger 600kcal
Razem: 495kcal + 600kcal = 1095kcal

Ogólnie ta liczba jest w dietetyczna, po prostu nie podoba mi się, że był to burger i tyle kcal na jeden raz. Chociaż lepszy taki niż z MD.

Miałam nie stawać dzisiaj na wagę, bo trochę się bałam po wczoraj, ale stwierdziłam, że trudno, skoro to zrobiłam to trzeba znać prawdę.
Weszłam i było 86,6kg, czyli -0,9kg, nie wiem co się dzieję, ale podoba mi się to. Chciałabym mieć taki wskaźnik, kiedy muszę zjeść więcej by waga spadła, bo najwidoczniej tak to działa. :D Ciekawe jak będzie jutro. Co by nie było ważne, że nie jest więcej.

Dzisiaj wstałam i okazało się, że nie ma wagi kuchennej, bo mój brat zabrał ją ze sobą. :) Świetnie, pojechał z tatą do pracy na tydzień i zabrał sobie wagę :).
Musiałam zjeść coś czego waga była podana na opakowaniu, więc wzięłam jedną parówkę i trochę musztardy. Dopiero teraz chłopak kupił mi nową wagę w sklepie i będę mogła zważyć obiad, bo inaczej nie miałabym jak go zjeść.
Podsumowanie z dzisiaj jeszcze się pojawi, to tylko taka notka na szybko, trochę bez ładu i składu.
Do przeczytania!

💗

sobota, 18 kwietnia 2020

17.

Dzisiaj tylko szybki post bo znowu grałam w simsy, a jutro musze wstać przed 11. Wczoraj skończyłam grać po 4 i nie mogłam zasnąć do 6, boję się, że dzisiaj to się powtórzy, bo znowu czuję się pobudzona.

Bilans:
Grahamka 35g-93kcal, humus 13g-30kcal, krakowska sucha 9g-28kcal, papryka czerwona 53g-17kcal = 168kcal
Kiełbasa biała parzona 243kcal, keczup łyżka 42kcal, musztarda 19kcal, pomidor 32kcal, kromka chleba żytniego 80kcal = 416kcal
Razem: 584kcal

Dzisiaj zjadłam śniadanie (późne koło 14, bo wstałam po 13 :D) i później byłam zajęta simsami. W międzyczasie zadzwoniła mama, że zrobią grilla, na szczęście dowiedziałam się nim zaczęłam myśleć nad obiadem, więc miałam na co czekać, no i miałam miejsce by coś zjeść.

Simsy odbierają mi mózg i nie umiem dobrać słów w tej chwili, ani ich poukładać w kolejności, więc przepraszam.

Dzisiaj na wadzę było 87,5kg czyli mniej niż przed świętami. Tata mi dzisiaj powiedział, że jakoś zmizerniałam, a nie widział mnie trzy dni, więc ja nie wiem co mój organizm tworzy, aczkolwiek się cieszę, niech teraz leci w dół jak szalone.

Ahh no i zapomniałabym, wypiłam trochę whisky z colą zero to + 110kcal, choć nie wydaje mi się by kalorię z alkoholu wchłaniały się tak jak te z jedzenia, ale kto tam wie, nie chce mi się w sumie na razie o tym czytać.

Jutro zajrzę na Wasze blogi i odpiszę na komentarze pod ostatnim postem, bo będę miała więcej czasu raczej.

Trzymajcie się ! 


💗

piątek, 17 kwietnia 2020

16.

Jest dopiero po godzinie 22, a ja już się umyłam, zrobiłam dwa peelingi na twarz, mechaniczny i kwasowy, położyłam retinol. Do tego nie grałam dzisiaj ani chwili w simsy (jeszcze, bo zaraz sobie włączę, należy mi się :D ). Cały dzień robiłam recepty, a miałam zrobić tylko jedną lub dwie. (Znaczy nie taki cały bo wstałam po 13, choć 30 min wcześniej niż wczoraj.) Zrobiłam też sobie dzisiaj obiad. Ogólnie już czuję się lepiej, jakby trochę ta kontrola wracała. Wczoraj trochę się przemęczyłam, bo myślałam jeszcze w nocy o jedzeniu, dzisiaj też gdzieś ta myśl się pojawia, chociaż słabiej. Jutro może już uda mi się wrócić do ćwiczeń, bo nawet dzisiaj trochę rozpiera mnie energia. Zacznę się powoli ogarnąć.
W ogóle stanęłam dzisiaj na wagę i spadło 0,3kg od tego 0,8kg po świętach, więc do przodu.
Jak dojdę do 85kg, czyli jeszcze ponad 3kg, to zrobię pizze z przepisu wujaszkalifestyle, ponoć jest genialna. Chociaż postaram się ją wrzucić w bilans i tak. Także mam motywację, by nie jeść byle czego teraz tylko poczekać na coś pysznego.

Bilans:
Jajecznica z papryk na ostrym oleju 225kcal
Filet, ryż 40g, olej kokosowy, jajko, papryka 443kcal
Razem: 668 kcal

Bilans jest okej, dwa posiłki. Przez to, że późno wstaje i późno chodzę spać nie bardzo mam kiedy zjeść, tym bardziej, że ostatnio ciągle siedzę w pokoju i albo gram, albo tak jak dziś robię coś na studia. Także w sumie cieszy mnie to. Może gdybym ćwiczyła to musiałbym to podnieść, ale na razie zobaczę jak się będzie sytuacja rozwijać.

W ogóle cały dzień myśle o jednej rzeczy, która przyszła mi na myśl dzisiaj rano. Nie opiszę tego teraz tak jakbym chciała, bo namieszam, więc może zrobię to jutro, ew. dzisiaj jeśli najdzie mnie wena.

Trzymajcie się !
Zostawiam Wam dzisiaj dużo thinspiracji!






💗

0

Witajcie,  Trochę mnie tu nie było. Chciałabym napisać, że tyle się u mnie zmieniło, ale jak się nad tym zastanowię to właściwie wszystko je...