czwartek, 23 kwietnia 2020

22.

Dzisiejszy dzień trochę lepszy pod względem psychicznym, bo mogłam posiedzieć na słońcu i zawsze to jakieś zajęcie.
Waga dzisiaj znowu oszalała pokazała mi 85.6kg czyli -0.9kg od wczoraj i przedwczoraj, bo jad dostałam okres to zatrzymała się na 86.5 kg. Ciekawa jestem jak będzie jutro. Po takim spadku normalnie oczekiwałabym zatrzymania wagi jak nie wzrostu. Dlatego boję się, że jutro będzie więcej mimo, że nic złego nie zrobiłam.
W sobotę robię pizze, bo żyje nadzieją, że waga nie wzrośnie a coś spadnie jeszcze. Poza tym chce ją zrobić w weekend, kiedy widzę się z chłopakiem i kiedy wszyscy są w domu, by każdy mógł zjeść.
Dzisiaj się opalałam, słońce już nie bierze jak ostatnio i trochę mi wiało, ale i tak miło spędzony czas, poczytałam książkę, więc zawsze coś innego.

Bilans:
Chleb żytni 27g-62kcal, humus 8g-19kcal, sałata, polędwica 8g-10kcal, pomidorek koktajlowy 28g-4kcal
Ziemniaki 180g-157kcal, bigos 250g-110kcal
Dwa wafle ryżowe 22g-85kcal, masło orzechowe 19g-113kcal, banan 62g-60kcal
Razem: 620kcal

Zdecydowanie lepiej by było, gdybym na kolację zjadła jeden taki wafel, ale nie wiedziałam, że wyjdą takie kaloryczne.

Dzisiaj w ogóle po połowie dnia zaczęłam się czuć opuchnięta. Mniej więcej po obiedzie. Później poszłam się ubrać bo jechałam z mamą podlać kwiatki na cmentarz i przypomniało mi się, że mimo iż schudłam już coś to i tak jestem gruba i we wszystkim nadal źle wyglądam. Chce już tą 7. Najgorsze jest to, że ja kojarzę wagę z różnymi etapami w moim życiu, pamiętam mniej więcej co wtedy myślałam, jak jadłam.
Jak pojechałam do dietetyczki to ważyłam 93kg, to było w marcu (końcówka) 2018, to była tragedia, byłam kwadratowa, mam wrażenie że mimo wszystko mając niedawno 90kg nie byłam taka kwadratowa, ale może to tylko wyobrażenie.
Po miesiącu schudłam do 86.5kg, czyli w sumie bardzo dużo jak teraz na to patrzę, wow. Czułam się o niebo lepiej.
Na początku czerwca, ważyłam 80.5kg, to już była ogromna zmiana. Jak to możliwe w ogóle, że schudłam 13kg od końca marca do początku czerwca. Jakoś nie widzę by teraz też miało to tak wyglądać. Byłoby cudownie. Później waga przestałą spadać, biegałam, trzymałam się i gówno, więc się zniechęciłam. Zaczęły się wakacje, pojechałam ze znajomymi nad morze, podobało mi się jak wyglądałam, mimo ze było to 80kg. Czułam się czasem nawet szczupło. Nie jadłam tam dużo, trochę piłam, na wizycie u dietetyczki na początku lipca pojawiło się 79kg. Czyli po miesiącu trzymania się wszystkiego spadło kg i to pewnie przez hulanki nad morzem. Zniechęciłam się jeszcze bardziej. Poza tym co to za wakacje bez alko. Później były wakacje do Wenecji, nie jadłam dużo bo było to śniadanie i jedna pizza, do tego dużo chodziliśmy, bardzo, piliśmy też alko, więc to pewnie dodatkowo, no ale przytyłam 2-3kg. Pojechałam na wizytę i pierwszy raz ta babeczka była niezadowolona. Źle się z tym poczułam. Potem jak wysłała mi dietę na email to dopisała i bierz się do roboty. Przykro mi się zrobiło. Poczułam się taka obnażona, upokorzona. Jakbym tym straciła w jej oczach. Trzymałam się diety, choć nie wiem czy aż tak bardzo, bo to był początek roku akademickiego, zaczęłam chodzić na siłownie. Dużo po kilka godzin, najbardziej lubiłam chodzić późno w nocy. Chodziłam z koleżanką. Po tak długim treningu chciało mi się więcej jeść, czasami robiłam coś na kolację, w sumie niedużego, jakiegoś banana. W dzień też czasem więcej zjadłam. Pojechałam do niej, na wadzę nie schudłam nic, ona w wejściu powiedziała, że lepiej wyglądam, że schudłam chyba. Waga pokazał, że nie. Może coś tam się z tłuszczu ruszyło, a mięśni przybyło, ale na wadze brak zmian. Miała mi wtedy dać jeszcze jakieś posiłki potreningowe, nie umówiłyśmy się wtedy pierwszy raz na kolejną wizytę, tylko miałyśmy to zrobić emailowo. Wysłała mi dietę, nie wysłała posiłków potreningowych. Dieta była ułożona trochę na odwal, były rzeczy, które miała zapisane, ze nie lubię, posiłki do mnie nie pasujące, niesmaczne. Brak tez tych po treningu. Nie dopraszałam się, bo babka miała wtedy jakieś problemy z synem, coś ze zdrowiem, więc na pewno miała swoje kłopoty. Zastanawiam się czy wtedy nie umówiłyśmy się na kolejną wizytę, bo czuła że mogę więcej nie przyjechać czy to przez te problemy. Teraz jak to piszę to wydaje mi się, że ona przestała być moją dietetyczką w chwili, kiedy poczułam się jakby odrzucona, obrażona. Wtedy straciła moje zaufanie. To nie było miłe. Ja nie potrzebuję takiej motywacji, bo takie coś mnie tylko pogrąża.
Później to już bywało różnie, pamiętam ze były różne łupie diety, znaczy 'głupie'. Najpierw przytyłam, pewnie to było jakieś 86/85, moze wyżej, nie wiem 88, nie pamiętam. Zaczęłam dietę baletnicy, 2 dni głodówki, 2 dni nabiał itd. schudłam wtedy jakoś dużo na raz, jadłam 500kcal. Ta dieta była krótka, a ja schudłam na niej 5kg na pewno. (to chyba 10 dni) Słyszałam komplementy do koleżanki, że schudłam, to mi chyba trochę zepsuło w głowie. Zaczęły się wtedy święta wielkanocne, dobre wino w domu i apetyt większy, jadłam, spuchłam ,później nie przestałam jeść. Wróciłam na studia, minęła chwila kiedy w nocy zamawiałam dużą pizze peperoni. Nie wiem ile przytyłam.
Znalazłam jakąś super dietę na yt. Na śniadanie jajka dwa i jabłko, później znowu jabłko i jajka, na kolację owsianka. Zupełnie bez sensu, nie rozumiem tej diety. Na kolacje owsianka, kto robi takie rzeczy, węgle na kolacje celowo na diecie, no proszę. Dieta miała mi dać -5kg conajmniej jak nie więcej, dała może -3kg. Później już mi się nie chciało. Zaczęły się egzaminy, nauka. Byłam w domu. dużo jedzenia, kiedy chciałam i ile chciałam, objadanie się. Drożdżówki, czekolady, no wszystko. Piwko w basenie do nauki, jedno, drugie trzecie. Oj tyłam na poczekaniu, tłumacząc się egzaminami. Nie wiem do jakiej wagi. Ledwo skończyły się egzaminy i pojechałam na obozy sportowe jako opiekunka. 3 tygodnie, jadłam jakoś regularnie, w pierwszym tyg. dużo ruchu, mega dużo ruchu, mało jedzenia, bo nie było kiedy z dzieciakami, w drugim już normalniej, mniej ruchu, dojechała moja koleżanka, ja już miałam trochę wyjebane, czasem coś się kupiło w automacie. 3 tydzień nowe miejsce, dużo jedzenia, różności, można było sobie robić sałatki greckie z czego się chciało, wszystko było gotowe. No raj. Ciasta na desery, na obiad 2 lub 3 wybory. Ale ja nie jadłam. Na początku pierwsze dwa dni może, później coraz mniej, czasem w ogóle. Miałam najstarszą grupę. Chłopaki po 18 lat nawet. Fajni. Ogólnie lubiłam każdą moją grupę, kochałam te dzieci jakby były moje i pewnie nigdy ich nie zapomnę, bo taka już jestem. Ale albo byłam w ruchu, albo pojawił się raz problem, że coś odwalali przy stołówce, ja dostałam ochrzan od kierowniczki, choć przypuszczam, że trochę specjalnie to zrobiła, więc musiałam ich ochrzanić. chyba jeden chłopak wtedy powiedział do mnie, o co Ci chodzi babo, albo mi się wydaje. Było mi strasznie przykro, byłam zła. Poczekałam aż każdy z nich weźmie jedzenie, powiedziałam, że czekam na korytarzu i wyszłam. Nie zjadłam obiadu, poczułam że chociaż tak mogę wykorzystać moje zmartwienia. Słyszałam gdzieś przy stoliku u nich jak jeden powiedział do drugiego, że co ona nie je. Poczułam satysfakcje, poczułam się wtedy dobrze. Następnego dnia, nie zjadłam śniadania, na obiedzie mnie nie było bo musiałam jechać z jednym chłopakiem do szpitala, na kolację nie miałam ochoty. Byli bardzo mili tamtego dnia, jak przyjechałam ze szpitala z tym chłopakiem to bili mi brawo haha, naprawdę byli kochani i tak. Wtedy po tym obozie nabrałam tempa, nie chciałam by może życie stało w miejscu, przypomniało mi się jaka jestem naprawdę, pełna życia, humoru. Ludzie tam dostrzegli i polubili mnie za mój humor, za to jaka byłam.Nie chciałam tego stracić znowu. Wróciłam starałam sie dzień w dzień coś robić. Miałam też wtedy super kontakt z tą moją przyjaciółką, bo byłyśmy razem na tym obozie. Ona też chciała żyć szybszym tempem, nadarzyła się okazja by jechać do pracy nad morze dla niej, był tam mój były przyjaciel. Zanim jechała to też mówiła, że będzie tęsknić, że też jej przykro. Siedziałyśmy u mnie w pokoju z klimatem świeczek i sobie gadałyśmy, było miło, to była taka atmosfera przyjaźni, miłości przyjacielskiej. Znowu miałyśmy siebie do oparcia, po tym jak wcześniej pogorszy nam się kontakt. Pojechała. Przestała się tak dużo odzywać. Jpóxniej coraz mniej i mniej. Znalazła koleżankę, która bardziej do niej pasowała, imprezowiczka, co tydzień w klubie, nawet częściej. Pasowało im to. Stałam się niepotrzebna. Później doszła sprawa z sylwestrem, gdzie pokazała że dba tylko o siebie i tyle. Przykre, ale prawdziwe. Odbiegłam, przepraszam, chociaż możliwe ze nikt nie przeczyta tej książki, ale chce to napisać choćby dla siebie.
Po powrocie z obozu żyłam szybko, aż dopadło mnie przeziębienie, mocne, antybiotyk, gorączka 39.6. Później angina. Przejebane 2 lub 3 tyg w łóżku. Nie było mowy o diecie, nie chciało mi sie nic, czułam się źle cały czas. W ogóle byłam w trakcie robienia prawka, więc bałam się też niskich bilansów. Później trochę schudłam, bo pod koniec września jechałam na wakacje, więc trochę się udało. Na początku na zdjęciach wyglądam nawet ok, później już więcej jadłam. Przynajmniej byłam opalona jak wróciłam na studia nie było tak źle. Później jadłam na szybko kanapki. Po czym wzięłam sie za siebie codziennie interwały na orbitreku, krótkie ale mocne, deski, brzuszki itp. wzmacniające. Zaczęłam się jakby powiększać. Szukając czegoś w necie znalazłam dietę ketogeniczną. Nakręciłam się zaczęłam. Na początku czułam się gorzej, nie wiedziałam co jeść, jadłam gówno, parówki, kabanosy, ser. Bezsens, fuj. Przestałam ćwiczyć, bo miałam ciemno przed oczami. Później nie chciało się wracać do ćwiczeń. W trakcie zmniejszyłam też kcal, więc nie dość że bez węgli, bo wtedy jadłam ich już naprawdę minimum jakieś 10-20g dziennie max. to do tego 500kcal, może i mniej. Czułam się okropnie wycieńczona, do tego masa nauki na studiach. Raz jak zjadłam czekoladę na noc to nie mogłam w nocy spać. Taka informacja apropo cukru. Po tej diecie trochę schudłam ,chociaż bardziej wizualnie nie na wadzę. Trwała nawet długo. Boże Narodzenie. Powrót do jedzenia węgli. Już nie wróciłam na tą dietę. Niedużo czasu minęło i znalazłam IF, zaczęłam jeść wg okienka. Szło okej, chociaż na początku czułam głód. Często był to jeden posiłek, bo wstawałam późno, jadła i na uczelnie, jak wracałam to było za późno. Chyba waga coś ruszyła wtedy. No i przyszła sesja, zaczęłam jeść codziennie czekoladę :) tak :) orzeszki i karmel, w godzinach IF, wtedy waga właściwie nie wzrosła od razu. Wzrosła jak zapomniałam o IF i o wszystkim. Po egzaminie ferie, ledwo się zaczęły, ja angina. I tak przeleżałam prawie 2 tyg, na końcu miałam półmetek. Poszłam z antybiotykiem. Wyglądałam wtedy źle jak patrze na zdjęcia, w lustrze tego nie widziałam aż tak, ale sukienka tam gdzie przylegała, to była opięta. Załamka. Wróciłam na studia, chciałam się coś poodchudzać, nie pamiętam jak to było, ale zaraz zamknęli uczelnie, a ja chyba nie zdążyłam zacząć diety nawet. Początek kwarantanny jedzenie all the time. +2kg i tak oto pojawiła się znowu 9 z przodu. No i trafiłam tu raz kolejny. Stało się to chyba tak, że zaczęłam jeść zdrowo, dietetycznie już minęło kilka dni. Robiłam sałatkę na kolację nieduża porcja, wszystko ważyłam. Mój tata zaczął się ze mnie śmiać, że co to ma być, żeby to chyba działało to tu nie powinno niczego być. Zabolało, boli nawet teraz. Nim zaniosłam sałatkę do pokoju chłopakowi i sobie, musiałam odetchnąć by nic nie pokazać. Po jakiejś chwili przyszli moi rodzice, bo dzień wcześniej miałam imieniny, a że mój tata dopiero tego dnia wrócił to przyszli dzień później. Dali mi wino, czekoladki i kasę. Tak kurwa paradoks, czekoladki. Przez kilka dni jadłam te słodycze, które dostałam, od chłopaka miałam bardzo dużo. Później jakoś trafiłam znowu tu.
Szczerze, nie wierzyłam, że zostanę tu na dłużej niż kilka dni. Każda wcześniejsza próba trwała moment, kiedy tu wracałam. Nie było z kim tu pisać, nic mi to nie dawało. Tym razem stał sie cud, bo okazało się, że jest tu nas tak dużo i dostałam wsparcie, zainteresowanie. Mogę tu zostawić swoje problemy. Mogę dzięki temu oderwać się od nich, bo moja głowa jest teraz gdzie indziej. Znowu przestały się liczyć niektóre sprawy, bo mój organizm nie marnuje energii na emocje i wrażliwości, trochę też przez to tracę, wiem ale mniej boli. Nie potrzebuję ludzi, którzy mnie zostawili, bo wchodzę tu i czytam co u Was, to społeczeństwo mnie zaspokaja, nie szukam kontaktu tam gdzie mnie nie chcą. Mam go tu. Czuję się rozumiana i wspierana. Choć nagle każdy może zniknąć i nigdy się nie odnaleźć, to czuję że w obecnej chwili Was tu mam i to mi wystarczy. Co ma być to będzie. Póki co ciesze się, że nadal tu jestem i chce zostać.
Tak naprawdę nie to Wam chciałam napisać, tylko ta część mojej historii wyszła tu przypadkiem. Choć to nawet nie 1/3 moich przygód z dietami, to po tym widzę, że całe moje życie kręci się nad tym. Odkąd w to weszłam czytając kiedyś bloga jakiejś dziewczyny, która była baletnicą i która tak mnie zainspirowała, to jestem tu cały czas w tym świecie. To wszystko ma wiele barw, ale niekoniecznie szczęśliwych.
Chciałam Wam tylko napisać, że po prostu każda waga kojarzy mi się z tym, że wtedy byłam gruba. Gdy przytyłam do 76 to czułam się okropnie gruba, więc jak mam się teraz czuć lepiej kiedy zejdę do tej wagi? Która zresztą jest tak daleko. Zaczynałam pierwszy raz z wagą 72kg i czułam się gruba, za gruba na wszystko, to jak będę się czuć znowu z tą wagą. Tyle pracy i możliwe, że nigdy nie poczuję się dobrze. Przechodziłam przez te wagi i zawsze byłam gruba. Teraz tyle przede mną, więc ile jeszcze będę gruba? Z 72 zeszłam do 59, moja najniższa waga, teraz zrobiłabym wow. Niemożliwe. Chce taka być, ale czy ja dam radę? Przecież zawsze wycofuję się przed metą. Nie wiem, obym wytrwała bo inaczej to nie ma sensu i zaraz będę znowu grubsza w tym kole.
Pewie powinna m zwiększyć bilanse, ale co poradzę że na 500 leci, a na innych nie. Może zrobię to po czasie. Proszę trzymajcie kciuki bym nagle nie zaczęła się objadać i nie odpuściła sobie. Bo u mnie objadanie może trwać kilka miesięcy. Ech...

Także jak piszę, że post będzie szybki lub krótki, to chyba teraz wiecie dlaczego. Nie łudzę się, że przeczyta to ktoś w całości bez pomijania, bo ja gdy wracam na swojego starego bloga po latach to się pomijam bo mi się nie chce tych moich długich wywodów czytać. Z doświadczenia wiem, że takie posty mają małe zainteresowanie i mało komentarzy, bo nie oszukujmy się, kto normalny pisze zamiast posta książkę? Przecież to się nadaje jako lektura, zamiast serialu, czy simsów, nawet kubek kawy może być za mały. Popcornu by Wam zbrakło.
Trzymajcie się.
Dzisiaj dodaje zdjęcie swoje sprzed kilku lat, gdzie waga była ponad 70, ale lubie te zdjęcia.
Te zdjęcia pewnie usunę niebawem.


💗

5 komentarzy:

  1. Przeczytałam Twój wpis jednym tchem, bardzo fajnie piszesz. Z tego co zauważyłam to jesteśmy bardzo podobne pod względem lat walki o ciało jakiego chcemy-ciągłe diety, waga raz w góre raz w dół i to okropne uczucie kiedy znów czujesz, że trafiłaś do najgorszego punktu. Ja też w czasach nastoletnich zafascynowałam się ruchem pro ana, przechodziłam diety typu Skinny Girl Diet, dukan itp i dopiero teraz widzę trzeźwo jak bardzo zniszczyłam sobie metabolizm. Bardzo gratuluję Ci spadku wagi, widać, że na to pracujesz i się nie poddajesz. :) Mogę zapytać jaką dietę ułożyła Ci Pani dietetyk? Jakiś podział na makroskładniki czy raczej zdrowe przepisy? Faktycznie bardzo dużo wtedy zrzuciłaś, a kiedy osiągnęłaś wagę 80 kg to pewnie dopadł Cie chwilowy zastój, wiem jak ciężko jest się wtedy dalej trzymać. Szkoda, że babeczka nie dała Ci tego oparcia :( U mnie też były przygody z dietetykiem, pierwszy w wieku 14 lat, rozpisał mi jakieś tam posiłki i faktycznie schudłam około 10 kg ale niestety wpadłam w obsesje na punkcie liczenia kalorii i zaniżałam bilanse jak tylko mogłam. Druga była w znanej sieci placówek i okazało się, że pani dietetyk była bardziej nastawiona na sprzedaż suplementów "dzięki którym się chudnie" niż na faktyczną pomoc mi. Dawała mi jakieś wydrukowane diety z kalorycznością 1000-1200 kcal, 16-letniej dziewczynie, która trenowała wtedy systematycznie dwie dyscypliny. Skończyło się efektownym zrzuceniem wagi jak i również efektownym jej powrotem.
    Pamiętaj, że to Ty decydujesz o tym jak się czujesz, kiedyś przeczytałam, że najlepiej jest się zachowywać tak jakbyś już wyglądała jak swój ideał, a wtedy wybieranie dobrych rzeczy, ćwiczenia i samopoczucie są lepsze. I powiem Ci, że to działa. :)
    Ale piękny brzuszek na tych zdjęciach, musisz mieć cudną figurę!
    Baardzo mocno Ci kibicuję i nie mogę się doczekać okresu kiedy oby dwie powiemy, że osiągnęłyśmy sukces i piękne, zdrowe ciało. ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Też muszę pochwalić się, że całość przeczytałam <3. Cieszę się, że chciałaś sie tym z nami podzielić i że widzisz w nas duże wsparcie. Naprawdę kochana cię wspieram. Podziwiam za te niziutkie bilanse i siłę walki przez lata. Super te zdjęcia. Mam nadzieję że końcu osiągniemy razem swój cel <3
    Trzymaj się cieplutko

    OdpowiedzUsuń
  3. Powiedz mi w ile czasu chcesz zrzucić?
    Bo na 500leci tak EFEKT JOJO też szybko wraca, odchudzałam się latami
    I podobnie jak Ty miałam skoki wagi od 56 do 66kg
    Diety 500kcal działały ale nie dłużej niż 2/3tyg żarłam, źle się czułam itp

    Więc jeśli chcesz coś zrobić porządnie najlepiej zmniejszać kcal, dla przykładu byłam kiedyś na diecie 300/500kcal i w 12dni schudłam 5/6kg teraz wiem że sama woda zeszła. Aż w końcu wstałam zemdlałam, na widok bułki z serem co mama mi wciska się poplakalam a obiady leciały do kosza
    Teraz po latach widzę że to był błąd i chore podejście, i teraz odkąd założyłam bloga w 1miesiac zrzuciłam 4kg
    Nie dużo, wiem
    Ale nie czułam się ani razu tak obsesyjnie i nie cierpiałam z głodu
    Dasz sobie czas to się uda! Wystarczy jeść połowę, a co do dietetyczki
    Najlepiej jak poznasz po swoim ciele jak reaguje na produkty
    Każda dieta jest inna i żadna nie będzie tak odpowiednia jak własne poznanie siebie
    Czy wolisz z rana owsiankę czy może cię nie napycha itp
    Obserwuj co Ci pasuje i dasz radę
    Oczywiście jeśli nadal uważasz że schudniesz na 500kcal będę Cię wspierać
    Tylko podsumowując ostatnie lata czy udało się zrzucić na trwałe?
    Ja z chęcią podjelabym się takiej diety ale już wiem że po kilku miesiacach waga powróci
    A z drugiej strony na samych niskokalorycznych nawet jak byś wytrzymała może skończyć się szpitalem i anemia a tego raczej nie chcemy bo można schudnąć i nie niszczyć zdrowia
    Pozdrawiam serdecznie 😊

    OdpowiedzUsuń
  4. Jeżeli masz jakiekolwiek poczucie, że historia jest zbyt długa, to może warto ją po prostu podzielić na kilka notek? Uwierz, że dziewczyny tutaj są zaangażowane i są w stanie połączyć fakty (jeśli obawiasz się zagubienia wątku w ten sposób). Spróbuj, kombinuj i nie wahaj się próbować - to Twoje miejsce. <3 Również przeczytałam i nie będę odnosić się do poszczególnych zdań, które mi się nie podobały, ale wrażenie mam takie - jesteś zagubiona. Warto wyciągać wnioski i zastanowić się co działało, co działa, co nie działa....szukać sposobów i nie brnąć w coś, co może nie być dla Ciebie odpowiednie akurat na takim etapie, na jakim się znajdujesz. Życzę powodzenia i wspieram.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeeezu ponad 70 kg i taka figura? Wooow! Przeczytałam Twoją historię, fajnie że ją napisałaś, można bliżej dzięki temu Cię poznać 😊

    OdpowiedzUsuń

Dziękuję <3

0

Witajcie,  Trochę mnie tu nie było. Chciałabym napisać, że tyle się u mnie zmieniło, ale jak się nad tym zastanowię to właściwie wszystko je...