Czuję do siebie taką niechęć...
Cały zeszły tydzień był słaby. Wszystko za sprawą alkoholu, który jednak znacznie pobudził mój apetyt, dlatego nie będę pić, jakoś to przeżyje. Dzisiaj miało być dobrze. Bilans był w miarę jak na kolejny początek 822,92 kcal. Wszystko wyliczone dokładnie. W bilansie proste składniki, kromka ciemnego chleba, jogurt, migdały, "sałatka" z makaronem, która była domu. No ale potoczyło się inaczej. Miałam uczyć się z kolegą z grupy na jutrzejsze zaliczenie z bromatologii, ale w trakcie doszliśmy do wniosku, że lepiej będzie oddzielnie. Już podczas tej rozmowy czułam się bardzo głodna i tak słabo o dziwo, mimo tylu kalorii, ale pewnie dlatego, że pierwszy dzień. Jak posypał się pomysł ze wspólną nauką to w końcu się poddałam i zjadłam tosty x 2. No i wyszło jakieś 1600-1700 kcal. Niby jakiś tam deficyt jest, tylko co to za deficyt po słabym tygodniu. Niektórzy powiedzą, że dobry, bo powolne wejście itd., ale wiecie przecież o co tu chodzi, o kontrolę, o zawalenie sprawy. Bo przecież mogłam się postarać, ech...
Wstydzę się siebie, brzydzę się swoim lenistwem, porażkami, sobą.
Nie potrafię się skupić na sobie. Raz jestem nadmiernie wesołą i pobudzona, po czym po chwili przygnębiona i nic mi się nie chce.
Czy powinnam sobie teraz obiecać, że zajmę się sobą, skupię na tym co ważne, na swoim celu i będę do niego prosto szła, zostawiając za sobą wszelkie przyjemności? Czy to jedzenie, alkohol, wyjścia, czy znajomych? Nie wiem czy wszystko to potrafię odłożyć, ale coraz bardziej wydaje mi się, że to to właśnie ogranicza mnie przed podjęciem się diety w 100%. Trochę jestem uwięziona, sama tego chce, miłe to jest i fajne, ale bez tego bólu z wewnątrz nie ogarnę się.
Muszę się skupić na nauce, notatkach, zdawaniu, diecie, ćwiczeniach. Nie na pogaduszkach, pisaniu po nocy, czekaniu na wiadomości i uzależnianiu od tego swojego życia. Przykre to i bolesne, ale na tą chwile inaczej nie ruszę. Ja bardo nie chce, ale chociaż spróbuję. Przestawię się na nowo. Zresztą, może to tylko ja nalegam, zaczynam rozmowę, zobaczymy.
W tej chwili nienawidzę siebie i nie mogę znieść tego, że ja to ja.
Dodatkowo znudziła mi się moja twarz, nie mogę się na siebie patrzeć, wczoraj mnie to mocno przygnębiło, dzisiaj w dzień było nawet ok, no ale wróciło. Nie wiem, nie rozumiem siebie i mam się dość. Nie da się ze mną wytrzymać.
Zabierzcie mnie ode mnie, ja chce wrócić do tej głodnej, chudszej mnie sprzed kilku miesięcy. Nienawidzę siebie. Nienawidzę. Nie pocieszajcie, nie zasłużyłam. Chyba jak nigdy tak teraz nie potrzebuje pocieszenia, ani dobrego słowa, bo wiem że zjebałam i jestem beznadziejna.
Zmienię to.
💗
"Muszę się skupić na nauce, notatkach, zdawaniu, diecie, ćwiczeniach. Nie na pogaduszkach, pisaniu po nocy, czekaniu na wiadomości i uzależnianiu od tego swojego życia." Ja mam dokładnie tak samo, mniej skupiania się na "życiu z innymi", a więcej na tym z samą sobą.
OdpowiedzUsuńOo, chciałabym coś mądrego napisać, ale tak dobrze znam to uczucie, że po prostu przykro mi, że się tak czujesz. Trzymam kciuki, żeby to samopoczucie jak najszybciej się zmieniło.
OdpowiedzUsuńŻyczę Ci dużo spokoju, nie poddawaj się nastrojom.
OdpowiedzUsuńhttps://therafosa.blogspot.com - poproszę o zmianę w linkach, dziękuję :)
OdpowiedzUsuńmyślę, że fryzjer tutaj dobrze zrobi :) Nie dość, że trochę się "odswieżysz" to jeszcze sprawisz sobie jakąś przyjemność. Będzie dobrze, nie poddawaj się :)
OdpowiedzUsuń