Witajcie,
Trochę mnie tu nie było. Chciałabym napisać, że tyle się u mnie zmieniło, ale jak się nad tym zastanowię to właściwie wszystko jest po staremu. Od jakiegoś czasu miałam ochotę tu napisać. Za każdym razem w głowie miałam co innego. Różne plany na siebie, mniej i bardziej postrzelone, zdrowe i niezdrowe. Sama nie wiem czego chcę teraz dla siebie.
Ostatni czas był bardzo zróżnicowany pod względem diety i wszystkiego. Po diecie ABC schudłam 4,4kg czyli nadmiar po świętach, sylwestrze itp., ale mocno odbiło mi się na psychice. Byłam bardzo zagubiona w tym wszystkim, słaba i niezorganizowana życiowo. Na spotkaniu z przyjaciółką i naszymi chłopakami coś pękło i miałyśmy długą rozmowę, pełną łez, gdzie w sumie pierwszy raz poczułam, że ktoś wierzy w to, że mogę mieć problem, ktoś komu nie mówiłam o wszystkim co robię (bo to trochę inaczej gdy się tłumaczy i opowiada, a inaczej gdy ktoś zauważa to wszystko sam i od razu traktuje to jako problem, a nie wymysł). Dotarły do mnie pewne sprawy. Usłyszałam, że psychiatra/ psycholog to mogłoby być dla mnie dobre rozwiązanie i ogólnie było to przekazane w bardzie ciepłej i delikatnej atmosferze. Sama o tym myślałam jak wiecie, ale z drugiej strony nie wierzyłam, że jakby mi się należy, że to problem. Tylko, że później stało się coś dziwnego i stwierdziłam, że nie chce pomocy i sama coś zmienię, bo to otworzenie się już było dla mnie zbyt wielkie. Schudłam jeszcze trochę jakoś trzymając się (6,2kg), ważyłam tyle ile dawno nie ważyłam. Waga stanęła. Później był wyjazd w Warszawa, Zakopane, Kraków. Bardzo dużo chodzenia, trochę nart (uczyłam się pierwszy raz), no ale też jedzenie. Pod koniec lutego przytyłam 3,6kg. 27go robiłyśmy z koleżanką wspólne urodziny. W tym tyg. przed postanowiłam zrobić głodówkę, nie wiem co mną kierowało, bo nie było jakoś specjalnie widać nadmiaru tych kg, no ale mi odbijało. Chciałam by ktoś mnie zatrzymał, ale niby jak. Do 26go schudłam 3,6kg. Urodziny urządzałam z koleżanką z liceum, która dobrze mnie zna. Dzień przed sprzątałyśmy jej mieszkanie, a później jechałyśmy do mnie do domu. Nie dało się nie zauważyć, że nic nie jem. No padło wiele słów nieprzyjemnych, które trochę mnie gdzieś tam zabolały, bo spotkałam się nagle z dużym niezrozumieniem. Następnego dnia widząc, że naprawdę ją to męczy po prostu zaproponowałam, żebyśmy zrobiły rosół, a później już też coś jadłam na imprezie, bo nie mogłam znieść tej surowości i oschłości w powietrzu. Po imprezie nie wiedziałam czego chce, ale nie chciałam przerywać. Wybuchła jednak kolejna bomba. Okazało się, że ktoś inny potrzebuje mojego wsparcia, a ja ciągle gadam tylko o tym jednym. To był stresujący czas bardzo i za długo by teraz o tym pisać, może kiedy indziej wspomnę, ale jak o tym myślę to mam stres do teraz.
Sumując to wszystko, zauważyłam jak to wpływa na ludzi wokół mnie. Na moich bliskich i jak oni na tym cierpią. Nie chcę im tego robić. Póki co jem normalnie, aż za normalnie, choć robię to dla nich, nie dla siebie niestety i coraz bardziej mnie to frustruje, bo czuję jakby coś mnie dusiło. Potrzebuję przerwy od tego jedzenia, ale nie mogę się teraz cofnąć, chyba. Nie do tego stanu, który był. Może po prostu mogłabym sobie odpocząć przez jakiś czas jedząc mniej i ćwicząc, bo jednak nadal muszę schudnąć, no i nie wiem ile przytyłam, bo aż boje się stanąć na wagę. Nie chce by teraz ktokolwiek wiedział, niech to będzie na tyle by chudnąć i nie niszczyć się. Boję się ustalić granicę, bo dałabym 800kcal, a wiem, że to nie jest normalna ilość nadal. Tylko, że większa wydaje mi się nie być dietą. Choć w sumie to przecież nikomu niczego nie obiecywałam, więc mogę robić co chce... dostałam właśnie średnią wiadomość, trochę mi przeszła ochota na healthy life style. Nie wiem co zrobię, okaż się jutro, dziś już nie mam siły.
Do następnego kochane.