Chciałabym napisać, że wracam z podwójną mocą, motywacją itd. No ale jedyne co widzę to, że w sobotę będę robić pizze, a w tym tygodniu było słabo.
Ostatnio szukam sposobu. Niepotrzebnie. U mnie szukanie sposobu, zmiana dieta itd. to tylko wymówki. Jednego dnia myślałam, dzisiaj tylko koktajle, aż w końcu zrobiłam burgera na obiadokolacje, no ręce opadają. Niby domowy i kalorię spoko, ale później coś wytrąciło mnie poważnie z równowagi i straciłam ochotę i zapał do czegokolwiek.
Cofając się nieco w czasie, w poniedziałek poradziłam sobie dość dobrze, choć było bardzo ciężko. Ostatecznie zjadłam 1200kcal takich bardzo zdrowych i nie udziwnionych burgerami czy pizzami. Chciałam napisać jak mi ciężko się ogarnąć, ale dostałam takiego bólu głowy, ze coś okropnego. Przewiało mi głowę albo zatoki. No straszne jakby mnie ktoś młotkiem uderzał w głowę. Robiłam inhalację i leżałam w czapce. Następnego dnia jeszcze byłam otępiała, nie było jakoś dobrze. Nie wiem dlaczego kiedy jestem chora albo zła to wydaje mi się, że nie ma kalorii i dieta nie istnieje lub jest czymś niepoważnym. Wtorek to chyba nie był najlepszy dzień. W ogóle rano na wadzę zobaczyłam 1kg więcej niewiadomo skąd, gdzie i tak po weekendzie przybyło 2kg. To było takie załamujące, stworzyło presję. We wtorek miałam kolsa, po nim chyba mi się lepiej zrobiło, wygrałam ten wyścig z czasem. Jadłam pizze na dodatek kupczą. W środę ten kg zniknął, dziwna sprawa. Dzisiaj też już go nie było. Ogólnie to jest średnio. Sama narzucam na siebie zbyt dużą presje myśleć o tym, że muszę schudnąć, a zaraz po tym myślę tylko o jedzeniu i co by tu zjeść. Nawet nie mam ochoty na coś a i tak jem. Wczoraj miałam bardzo irytującą sytuację w domu, aż cieżko to sobie było ułożyć w głowie. Poprawiłam sobie nieco humor starym serialem, a później i tak zjadłam czekoladę. Także no bardzo słabo.
W pewnym momencie w moim życiu pojawiły się szczęśliwe chwile, gdzie było jedzenie i mój mózg znowu zaczął kojarzyć szczęście z jedzeniem. Teraz kiedy chce być szczęśliwa to wydaje mi się, że musze zjeść. Chwytam się już wszystkiego by nadać inny sens życiu. Piekę coś nowego, zaczęłam malować, sadzę kwiatki, szukam czegoś innego by to jedzenie nie było źródłem szczęścia w moim życiu.
Niby muszę odpuścić by zaczęło wychodzić na diecie, ale nie mogę też za bardzo poluzować bo wtedy będzie tragedia. Chciałabym już wrócić do tego stanu jaki miałam jeszcze niedawno, jak to kontrolowałam, ale wiem, że wtedy musiałabym się wyzbyć niektórych rzeczy, jak ta pizza w sobotę, a z drugiej strony nie chcę. Znowu zaczęła myśleć, że coś mnie ominie, a przecież jest okazja... To chyba najbardziej zgubne, to tak jak "zacznę dietę od jutra/ od poniedziałku...".
Część mnie chce wrócić do diety bo zdaje sobie sprawę z tego, że musi schudnąć, będzie płakać jak przytyje, a część mnie chce żyć i czerpać ze wszystkiego. Ta druga część czasami śpi i wtedy jest łatwo, ale jak się obudzi to już nie chce zasnąć.
To wszystko zaczęło się kiedy pierwszy raz spotkałam się z moją przyjaciółką, zaraz jak się kończyła ta kwarantanna. Poczułam jak to jest żyć normalnie, nie będąc taką zamkniętą na wszystko.
Kiedyś był w necie jakiś taki list do Any czy coś, jak o tym kiedyś myślałam no to wydawało mi się to głupie, teraz tak samo, nawet bardzo durne. No ale w jego treści jest jednak prawda. Nie wszystko rozumie się też od razu. Przykładowo jest tam, że rodzice bardziej doceniają i "kochają" itp. kiedy jest się szczupłym, a nie takim grubym. Kiedy pierwszy raz to przeczytałam to aż nie wierzyłam w to, myślę sobie co za głupota, jakie to przerysowane. Później odczułam to na własnej skórze. Jest tam też o tym by unikać towarzystwa, ludzi, przyjaciół, jakby zamknąć się w sobie, zostawiając tylko to Anę i jakkolwiek brzmi to komicznie, nienormalnie, tandetnie, tak znowu jest tu prawda. To racja, że kontakty z innymi ludźmi przeszkadzają. Czasami trzeba coś z kimś zjeść lub po prostu ktoś powie, że schudliśmy i różnie to może na nas podziałać, czasami ktoś nie powie nam nic i wtedy się zastanawiamy czy nasza dieta działa. No chore to.
Trochę jakby chcieć być na takiej diecie, czuć nieco więcej niż inni ludzie, ale nie chcieć mieć zjebanej psychiki, czuć się szczęśliwym itd. Szkoda tylko, że ta dieta tak naprawdę NIGDY nie idzie w parze ze szczęściem. Wy też pisałyście nie raz, że dużo schudłyście, ale miałyście depresje czy też czułyście się okropnie. Także czytając też Wasze historię wydaje mi się, że to naprawdę nie idzie w parze ze szczęściem i normalnym życiem.
Ja się trochę pod świadomie boję, trochę chce być szczęśliwa, ale wiem, że nie poddam się teraz, nie zakończę tego. To co jest teraz to jest chwilowy przestój, który odsuwa mnie od mojego celu, ale może też jest mi potrzebny. Musze kontrolować wagę by już się nie podniosła więcej i może w przyszłym tygodniu jak będę się starać to w końcu poczuję to co mam poczuć i wrócę do tego wszystkiego, kosztem szczęścia. Jeszcze jest szansa, że faktycznie znajdę coś innego co da mi szczęście. Muszę sie czymś nakręcić. Może wymyślę jakieś wyzwanie fizyczne lub zacznę gotować coś zdrowego. Na pewno w końcu się uda. Nie odejdę. Nie stracę wszystkiego co jednak trochę sporo mnie już kosztowało. Będę się trzymać tylko trzeba mi trochę czasu. Postaram się pisać codziennie, chociażby bez bilansów. No ale mam nadzieję, że uda sie też z bilansami.
Nie naciskając, po prostu próbując. Do skutku, aż poczuję to co poczułam w marcu, nawet o tym wspominałam, że to była ta przełomowa chwila, jednej nocy.
Trzymajcie się kochane, teraz ile dam radę to posprawdzam co u Was.
Dobranoc/Dzień dobry
💗