Czuje się beznadziejnie. W moim życiu tylko pozornie wszystko się układa.
Nie mam celu, nie mam marzeń. Przestałam marzyć kiedy nie dostałam się na studia na które chciałam iść. Chociaż dziś chyba mi już na nich nie zależy, to jednak wtedy ta porażka była tak bolesna, że już nie widzę sensu w marzeniach. W swoim przypadku oczywiście, Wy nie traćcie swoich. Taki mam teraz nastrój i muszę to gdzieś napisać, może się jakoś uwolnię. W liceum miałam tyle marzeń, wydawało mi się, że będę mogła coś zmienić w świecie, że moje życie będzie miało jakiś sens. Nie mówcie, że nadal ma, bo na razie nie ma żadnego. Chciałam być lekarzem i faktycznie coś robić, a zostanę farmaceutą, po zajebiście trudnych studiach, którego nikt nie docenia i który już niewiele robi. Przeraża mnie myśl, że będę wieść zwykłe życie. Wygląda na to, że przede mną rutynowa praca, jakiś tam domek, pewnie dzieci i jakieś wakacje co roku dla odstresowania. Chciałabym rzucić wszystko, wyjść z tej swojej strefy komfortu i wyjechać gdzieś w głąb Afryki by robić coś dobrego i pomagać Tym, którym nie ma kto pomóc, zamiast żyć tu w tym spierdolonym społeczeństwie, które idzie do przodu i nie ogląda się na to co za sobą zostawia.
Takie myśli mnie nachodzą czasem po prostu.
Mam wrażenie, że mój związek mnie ograniczył. Prawie już 11 lat z jakimiś drobnymi przerwami. Nie jestem tym kim byłam. Już o tym wspominałam. Siedzę teraz w domu, czasem, nawet często zrobię coś dobrego do jedzenia kiedy ma przyjść mój chłopak, pizza, ciasto itp. i po co to? Po nic. 11 lat prawie, a on nie widzi problemu w tym by sobie pójść sam na jakiegoś grilla urodzinowego do kolegi. W też nie widzicie? Już tłumaczę. Mieszkamy na tej samej ulicy, ja, mój chłopak i ten kolega. Znamy się wszyscy, bo wszystkie dzieci na ulicy się znały zawsze. Oni się kolegowali, nie raz razem coś robiliśmy, później ten jego kolega się obraził na niego o to, że był u mnie kiedy była u mnie też jego była dziewczyna. (Z nią też oboje dobrze się znaliśmy, on jej ogólnie nigdy nie szanował, okłamywał, robił co mu się podobało, kiedyś w jej urodziny powiedział, że idzie do łazienki i wyszedł od niej w ogóle nie wiadomo dlaczego. To taka dziwna akacja, nie że jakaś najgorsza.) No i kiedy się obraził na niego, to mój chłopak nie raz coś na niego gadał jak to on się zachowuje i w ogóle, ten kolega na mnie też się z jakiegoś powodu obraził, nieważne. No i po czasie, oj długim, się pogodzili. Ogólnie nie wierze w jakieś szczere intencje tego chłopaka, bo on wtedy odszedł ze swojej pracy i akurat tak się zdarzyło, że zaczął pracować u mojego chłopaka. No ale oni się teraz odzywają, a ze mną ma jakiś problem. Ogólnie wkurzająca sytuacja, bo nie raz widziałam głupie uśmieszki, ironiczne, usuwanie ze znajomych na fb, no dziecko. Na te całe urodziny też nie dostałam zaproszenia. Także no kurde po 11 latach zaprosić kogoś na urodziny bez jego partnera to jawne okazywanie braku szacunku tej osobie. Już nawet nie wspomnę o tym, że to skrajnie nie odpowiedzialne na miejscu mojego chłopaka, że tam poszedł, bo sam mówił jakie to teraz niewłaściwe spotykać się w grupach itd. No a tam miał być ten chłopak, jego dziewczyna, jego koledzy ze dwóch, rodzina, nie tylko ta z domu, więc sporo osób. Więc samo to jakie to nieodpowiedzialne i jak bardzo nie bierze mnie w tym wszystkim pod uwagę po 11 latach. On ogólnie ma mało czasu, bo dużo pracuje. Ma własną firmę. Nie czepiam się, wiem, że musi. Widzę go w sobotę, ale niedługo bo późno przychodzi (do kolegi to jakoś poszedł wcześniej), zaraz jest zmęczony, idzie do domu. W niedziele zanim się ogarnie to przychodzi wieczorem i nie siedzi długo, bo w poniedziałek znowu do pracy. Dlatego tak bardzo liczyłam na ten weekend majowy, chciałam zrobić grilla dzisiaj. Zapytałam czy pracuję 1go, tak bo muszą (to nie było zależne od niego), w sobotę też. To mówię "Ale przyjdziesz jakoś wcześniej nie? Bo byśmy grilla zrobili.", a on do mnie, jak nigdy: "a zapytałaś czy ja mam jakieś plany?", aha. Ciekawe. Ja czekam by w końcu spędzić z nim czas, a on mi nagle mówi, że się wybiera na jakieś urodziny i do tego on już widać ma zaplanowane, że idzie sam. No bo wiadomo ja nie dostałam zaproszenia. Kurwa, do kogo bym nie szła z moich znajomych to zawsze go brałam i pilnowałam by był na liście znajomych. On po 11latach nie widzi problemu w takim czymś i nie potrafi tego załatwić. Nawet do tego nie pomyślał, że mógł spędzić ileś czasu ze mną i na ileś pójść tam. Dopiero co się pogodziliśmy w czwartek chyba, bo w niedziele, powiedział, niby w żartach, ale każdy żart ma w sobie trochę prawdy. Znaczy takiej względnej prawdy, tego co się nam wydaje, co myślimy, ale nie powiemy wprost. Powiedział, że mnie też nigdy nie można o nic poprosić i ja nic nie robię dla niego. No nie no, ja się staram, ciągle sobie myślę, że no skoro się z nim widzę wtedy i wtedy to zrobię ciasto tak, żeby i on zjadł. Czy mu coś zrobię. Nawet z głupim telefonem to do mnie przyszedł by mu ogarnąć synchronizację. No i wyszedł wtedy w końcu, bo nie bawił mnie jego żart, dodał jeszcze, że nie miałam się o co przyczepić. Później napisałam mu wyjaśnienie, że nie lubię tego typu żartów, bo on mnie nie raz porównywał do dziewczyny tego kolegi. Może nie wprost, ale jednak. Opowiadał, że no ona to mu zrobiła kolację, albo mu coś tam ugotowała, zrobiła pizze i takie pierdoły. Tyle, że ja normalnie na studiach to nie mam tyle czasu co ktoś kto chodzi do pracy i resztę dnia ma wolną. Zresztą już raz tłumaczyłam mu te żarty. No i przeprosił, ale napisałam, że chce by to zrozumiał i później nie odpisywałam kilka dni, on też już nie pisał. Napisałam dopiero w czwartek, miał wpaść na ciasto, bo mu zaproponowałam. Był dopiero koło 22, ale dobra, chciałam by było dobrze, cieszyłam się na majówkę, a tu nagle taka bomba. No i mam dość. Ewidentnie pokazał, że nie mogę na niego liczyć. Właściwie to ja nigdy nie mogłam z nim jakoś tak fajnie porozmawiać jak z przyjacielem, raczej dlatego, że jest bardziej praktyczny i tak to sobie tłumaczyłam. No ale mam dość, takie sytuację w których na coś liczę, a później się rozczarowuję, brakuję mi takiego wsparcia. W ogóle jakbym nie miała chłopaka, bo ile ja go widzę. Za bardzo się dla niego zmieniłam chyba. Chciałam być taka dojrzalsza, zachowywać się odpowiednio, tak jakby chciał. No ale widzę, że przez to zatraciłam tylko siebie, a na niego nie mam co liczyć w takich chwilach, kiedy czuję się samotna. Jest dobry w dawaniu prezentów. Nie jest złym chłopakiem, ale często myślę, że się nie rozumiemy. Ja potrzebuję kogoś kto będzie też moim przyjacielem, a on mi chyba nigdy tego nie da, bo po prostu tego nie rozumie.
Jest mi przykro bo znowu siedzę cały dzień sama. Martwię się i czuję źle. On dobrze się bawi. Ja cały dzień leżę i nie mogę się do niczego podnieść. Chwilę się poopalałam, powtórzyłam trochę gnozji. Później tata mnie wkurzył, bo chciał bym coś tam zrobiła i powiedział to takim rozkazem, nie jakoś normalnie tylko, no że ma teraz dla mnie zadanie i mam to zrobić. No kurwa jak do dziecka. Zero szacunku. Dopiero co się kłócili i robili jakieś szopki w domu. Najpierw moja mama coś pokazywała, swoje fochy, on też stwierdził, że ma wszystko gdzieś i napije się, bo go mama wkurzyła. Później nie pojechał dzień do pracy. Pojechał we wtorek. Zastanawiałam się czy wróci na ten weekend, bo jak sprawdzałam na jego lokalizacji, to w czwartek był jeszcze w Warszawie. Ciągle mnie tak martwiła ta sytuacja w domu, moja mama tylko ciągle, no jak się rozwiodę z Twoim ojcem to... ech, on tam samo nie wytrzymam z Twoja matką. Jezu, a później nagle się godzą i już brak szacunku do mnie. Zupełnie jakby moje plany się nie liczyły, tylko nagle sobie coś wymyślili i mam coś robić. Ale olałam to. Stwierdziłam, ze mogę iść w zaparte, mogę krzyczeć głośniej jak się przyczepią. Założyła słuchawki i poszłam sobie. Potem jeszcze zrobiłam dietetyczne ciasto, które będzie na jutro. Poza tym nic nie robiłam, ciężko mi się zmotywować do życia. Chciałabym przestać jeść, najpierw zagłodzić uczucia, później to skończyć. Czasem nie potrafię się już z tym wszystkim mierzyć sama.
Wczoraj jeszcze jak rozmawiałam z przyjaciółką to powiedziała mi, że w tym moim byłym przyjacielu też siedzi ta sytuacja z tą koleżanką, że tak jakby (to nie były jej słowa, wydaje mi się, że on musiał ich użyć) zobaczył jak ja traktuję ludzi. Teraz już nic nie wiem. Może faktycznie jestem okropnym człowiekiem. Nie potrafię tego znieść, co się ze mną stało. Czy naprawdę jestem taka okropna a do tego ślepa, że tego nie widzę. Może wszystkich tylko krzywdzę.
To za dużo na raz.
Bilans:
chleb żytni 24g-55kcal, awokado 18g-30kcal, pomidor 18g-3kcal
filet piersi 58g-57kcal, ziemniaki młode 168g-119kcal, pomidor 220g-42kcal, jogurt nat. 47g-27kcal, keczup 4g-6kcal
Wafle ryżowe 10g-38kcal, masło orzechowe 13g-77kcal, dżem 9g-12kcal, banan 39kcal-38kcal
Razem:504kcal
💗
Po tej notce mogę napisać, że uważam
OdpowiedzUsuńże tą energię na wypisanie swojego żalu do innych i żalu ogólnie mogłabyś władować w realizację zapomnianych marzeń. Czy tak nie byłoby prościej?
Tylko w jaki sposób zrealizować te marzenia. Haha, to już nie takie proste. Nawet nie wiem czy tamto marzeniem nadal jest aktualne, możliwe że już by mi się nie chciało, poznałam trochę studia i teraz widzę na czym to się wszystko opiera. No a nowych na razie nie mam.
UsuńJesteś młoda, wszystko przed Tobą. Jako starsza koleżanka, mogę doradzić jedno - skup się na sobie. Czytam Twoje notki i widzę dużo myślenia o innych. Gdzie w tym wszystkim jesteś Ty? Twoje plany, Twoje marzenia. Właśnie - marzenia. Może nie masz nowych, bo żyjesz rozczarowaniami po tych starych? Dopóki tego nie odetniesz, nie pójdziesz dalej. Czego tak naprawdę chcesz? Po farmacji nie musisz pracować w aptece, jest sporo opcji. Może zajmiesz się karierą naukową i zostaniesz na uczelni lub będziesz pracowała w korporacji. Możesz też pomyśleć o zmianie studiów, jeśli te Ci nie leżą, ale w większości przypadków to nie rozwiązuje problemu. Pomyśl, jak chcesz, żeby wyglądało Twoje życie. Twoje, nie chłopaka, znajomych, rodziców. Ludzie zawsze będą się przewijać. Najważniejsza w Twoim życiu jesteś Ty i od Ciebie w dużej mierze zależy, czy będziesz z tego życia zadowolona.
OdpowiedzUsuńMożliwe, że nadal żyje tym rozczarowaniem, chociaż już po części się pogodziłam, to jakby czuję się wypalona, jakby wszystko i tak miało skończyć się porażką.
UsuńDziękuję, że to napisałaś, bo czasami wydaje mi się, że może powinnam zająć się sobą a nie ciągłymi problemami innych, ale wtedy myślę, że jestem jeszcze większą egoistką, więc ciesze się, że ktoś inny mi to powiedział, dziękuję.
Miałaś ambitne cele ale porażka nie oznacza że czas zapomnieć, można pomagać ludziom w różne sposoby, ja marzyłam o dostanie się na aktorstwo kazali mi nauczyć się 10tekstow a w 2zdaniu facet przerwał, byłam wyproszona po 2min i powiedzieli mi że nie zdałam
OdpowiedzUsuńNie dali nawet szansy.
Porażka dotyczy nas wszystkich, każdy w życiu doświadczył i możesz zrobić swoje nowe cele małymi kroczkami
Od najprostszych rzeczy typu zmiana fryzury czy nauka nowej rzeczy
a co do związku to trzeba mieć zawsze swoje życie obok by być szczęśliwym że sobą, ładny bilans
polecam poczytać o tym jak na nowo marzyć bo mnóstwo ludzi przestaje w pewnym wieku i to nic złego
Nie pomyślałam o tym, że mogę znaleźć w internecie coś o tym jak na nowo marzyć, ciekawe, skorzystam na pewno. Dziękuję bardzo za komentarz. Współczuję tego jak musiałaś się czuć po tych dwóch zdaniach.
UsuńJa po maturze zostałam jeszcze rok, żeby poprawić i wtedy się nie dostałam mimo, że poprawiłam. Teź to w sumie nie wiem czy chciałabym zaczynać wszystko od nowa, tym bardziej, że mam świadomość jak te wszystkie studia wyglądają, no i trochę inaczej to sobie wyobrażałam, bardziej ambitnie.
OdpowiedzUsuńNo właśnie i tak powinno być, ploteczki to jedno a imprezy takie to co innego.
On niby mówi, żem nie nie ogranicza, ale zawsze mówił mi że z czymś przesadzam, ja zawsze byłam taka chętna by wszystko robić, ogólnie by coś robić, nie siedzieć, a on bardziej stateczny, spokojny, więc przejęłam trochę takiego nastawienia. Dopiero jak byłam na tym obozie jako opiekunka to tam poznałam fajnych ludzi i poczułam się sobą, taką znowu młodą i pełną życia, a nie ciągle zmęczoną życiem jak on po pracy. Niby mówi, żebym żyła jak chce, no i ja zawsze byłam taka, że bezpośrednio nikt mi niczego nie narzucił, ale z czasem zaczęłam się starać być bardziej taką dojrzalszą jaką on by chciał, bo nie raz mówił, że jestem niedojrzała, chociaż używał jakichś innych słów, nie tak bezpośrednio.
Nie wiem, nie potrafię sobie teraz wyobrazić bycia samą, on był moim pierwszym chłopakiem, zaczęliśmy chodzić po tym jak skończyłam 5 klasę podstawówki, to ja się za nim uganiałam wtedy, on 4 lata starszy, teraz to raczej częściej on się ugania, dlatego ja chciałam też zrobić coś dobrego dla niego i się dopasować, ale widzę że to tylko sie gorzej odbija na mnie. Nie raz widzę Nas nawet w odległej przyszłości razem, zazwyczaj w chwilach gdy wszystko jest dobrze i potrafimy rozmawiać ze sobą. Nie w takich jak tak, gdzie zachował się jak gówniarz. Co do zaręczyn to ja nie chciałam, bo jestem dopiero na 3 roku studiów, no i tak na pierwszym to jeszcze mu mówiłam, że nie teraz, jakoś przerażała mnie ta wizja, też może nie wiedziałam czego chce, no i sama nie wiedziała czy to nawet już wypada, czy nie jestem za młoda. Dopiero od jakiegoś roku sobie żartuje, że już bym mogła i pokazuję mu nieraz pierścionki.
Dziękuję bardzo za ten komentarz, bardzo mi miło i ciesze się też, bo potrzebowałam takiego zielonego światła od kogoś innego, by ruszyć do przodu z tym co ja potrzebuję, a nie ciągle patrzeć na innych.
no właśnie jak można było zauważyć w jednym z poprzednich długich postów, to trochę tego eksperymentu u mnie było :) :D niby nie byliśmy wtedy chwilę razem, no ale haha
OdpowiedzUsuń